Czy leci z nami pilot?

Chandra mnie dziś tłucze przez cały dzień, więc dziś będzie z innej beczki – naszły mnie typowe dla Polaka myśli polityczno-filozoficzne na temat, czemu w Polsce jest źle: źle, jak zwykle zresztą. Nie są to rozmyślania prowadzące do jakichś konstruktywnych wniosków, Boże uchowaj! Są to mędrkowania i utyskiwania, spowodowane coraz większą bezmyślnością rządu, który zakładając, że lud jest jeszcze bardziej bezmyślny, tworzy następne przepisy-buble, w których byle laik może znaleźć błędy logiczne. Jak na Polaka przystało nie będę dążyć do rewolucji, jakkolwiek zaczyn zarabiać i czekać na okazję kiedy będę mogła wypowiedzieć znamienne zdanie: „a nie mówiłam?”!

Zacznijmy może od gorącego tematu podpisania przez polski rząd ACTA – paktu międzynarodowego nastawionego na bardzo luźno i szeroko rozumianą walkę z piractwem. Należy jednak podkreślić, że każdy cywilny użytkownik internetu może zostać za pirata uznany, bo czytając na tenże przykład mojego bloga przywłaszcza sobie moją własność w postaci myśli wyrażonych w zdaniach. Już dziś apeluję – jeśli czytasz mego bloga, to tylko z zamkniętymi oczami!!! Internauci oszaleli – protesty, włamania na strony rządowe, setki tysięcy wpisów przeciwko podpisywaniu ACTA, powstające jak grzyby po deszczu satyry i największa z nich: komentarz w sprawie podpisania ACTA Pana Boni, który uspokaja naród, że podpisanie ACTA jest dobre, bo nic nie zmieni w polskim prawie. Zaiste, światłym posunięciem jest podpisanie czegoś, co nic nie zmienia. Gratulacje!!! Kolejny sukces rządu….i te de… Czy na prawdę rządzący mają nas za idiotów? Czy do tego stopnia zobojętnieliśmy na ich dziwne uczynki, że łykniemy jak świnia paszę mgliste tłumaczenia, że trzeba podpisać jakiś pakt międzynarodowy, który nie niesie ze sobą absolutnie nic? Żadnych zmian? Po co w takim razie. Skoro nic nie zmienia, to szkoda tuszu w długopisie, proszę nie podpisywać. Chyba jednak jest naszą jako ludu winą, że dajemy się tak wpuszczać – od 22 lat nie było porządnego strajku, ruchawek, zamieszek i gazu na ulicach. Godzimy się na każdą podwyżkę: gazu, prądu, akcyzy, VATu, innych podatków, składek na ZUS/KRUS, na zmiany w ustawach niosące dodatkowe wydatki dla budżetów gmin, więc realnie dla najbardziej szarego z szarych obywatela, nie domagając się korzystnych dla ogółu zmian, nie pytając „dlaczego tak?” i „komu to służy?”.

Nie umiem odpowiedzieć sobie sama na pytanie, jakim cudem weszły w życie takie dziwadła, jak obniżenie wieku szkolnego do 6 lat i podwyższenie emerytalnego do 67. Najpierw mówiono, że wiek szkolny obniża się, aby młodzi ludzie szli szybciej do pracy i tym samym wcześniej zarabiali na emerytury. Po roku postanowiono, że ok, młodsi niech szybciej idą do pracy, ale byle jakiej, bo stanowiska, które mogliby objąć będą zajęte przez ich dziadków i babcie. Cóż, przynajmniej sprawa niekoniecznie zasadnych świadczeń pielęgnacyjnych pobieranych przez wnuki na niezdolne do pracy i samodzielnej egzystencji umrze śmiercią naturalną, bo babcia będzie zobligowana do bycia zdolną, by przeżyć. A wnuczek może przecież roznosić ulotki i myć gary, choćby miał tytułów i dyplomów cały segregator.

Jeśli chodzi o tematy spokrewnione z ochroną przyrody, to z jednej strony zabrania się sprzedaży psów i kotów na targowiskach, ale nie zmienia się przy tym w żaden sposób prawa odnośnie kłusownictwa – z lubością umarza się sprawy o kłusownictwo ze względu na niską szkodliwość społeczną czynu. Jak to może być niska szkodliwość??? Kradzież majątku skarbu państwa i w większości przypadków zadawanie śmierci ze szczególnym okrucieństwem zwierzęciu to niska szkodliwość? A jeśli w paści wpadnie dziecko na spacerze czy grzybach? Jeśli całe, liczące kilkanaście osobników stadko bażantów padnie ofiarą nasączonego spirytusem ziarna pszenicy? Jeśli we wnyki wpadnie pies myśliwski wartości rynkowej kilku tysięcy złotych? To jest niska szkodliwość?! Państwo nie dba o swoje dobra, bo nawet nie zdaje sobie sprawy z ich istnienia – nie traktuje się poważnie dzikiej zwierzyny, bo zawsze była, mało kto pomyśli, że za spadek pogłowia odpowiadają w znaczącej mierze kłusownicy i kłusujące psy (bezpańskie, lub wolno puszczone po 12 godzinach z łańcucha).

Oszczędności szuka się u najbiedniejszych – nie podnosząc od 6 lat kryterium dochodowego w pomocy społecznej (wynosi dziś 351zł na osobę w rodzinie i 477 zł na osobę samotnie gospodarującą – na miesiąc! proszę wyżyć za te kwoty), czym oszczędza się na świadczeniach pomocowych, od początku przejścia świadczeń rodzinnych do gmin kryterium także nie zmieniano (504 zł na osobę – małżeństwo z 2 dzieci to 2016 zł miesięcznie), wzrosła akcyza na paliwo, podatek VAT, podatek na ubranka dziecięce, ceny leków, np. na cukrzycę, z której się nie można wyleczyć zupełnie, obniżono zasiłek pogrzebowy i tak dalej, i tym podobne – można mnożyć przykłady, kiedy to w biednego biją kule. Nie krzyczymy. Nie wołamy. Nie żądamy. Wyżywamy się na najniższych urzędnikach wykonujących prawo, utyskujemy na zakrapianych posiadówkach rodzinnych, wylewamy żale w internecie. Ja dziś też to czynię, ale z apelem – zastanówmy się, jak wiele jeszcze jesteśmy w stanie znieść. Że jest lepiej, niż cztery lata temu? Bo jeszcze nikt z głodu nie umiera? Bo jeszcze stać nas na buty? Bo możemy sobie pozwolić na wycieczkę samochodem do najbliższego centrum handlowego? Jak niskie stały się nasze wymagania… Jak bardzo standardem życia odbiegamy od krajów zachodnich, gdzie pomimo znacznie wyższych cen za litr paliwa, osobę o przeciętnych zarobkach stać na zakup ponad 1500 litrów, podczas gdy nas na niecałe 500?

Powiecie mi, że jakoś wszystkich wokoło stać na nowy telewizor. Tak, a „chwilowe” kredyty czy inne „rzagle” tylko zacierają ręce.
Malkontenci innego rodzaju zasugerują mi: źle ci – wyjedź. Ale ja nie chcę porzucać swojej Ojczyzny tylko dlatego, że ktoś nią dziwnie zarządza. Nie chcę brać tobołka na plecy i szukać dobrobytu na obczyźnie przez to, że ktoś mi go nie pozwala osiągnąć, mimo możliwości własnych tego kraju. Chcę odrobiny rozsądku, traktowania narodu jako głosu, nie tylko w trakcie wyborów – przede wszystkim po nich. Cudów nie zdziała nikt, rozumiem, ale nie zgadzam się na podejmowanie fundamentalnych decyzji w moim życiu (kiedy rodzić dziecko i ile się nim zajmować, kiedy iść na emeryturę, kiedy posłać dziecko do przedszkola i na ile godzin) bez mojego udziału. Nie zgadzam się na rządy autorytarne, z którymi walczyły przez lata wcześniejsze pokolenia. Demokracja, to rządy ludu – u nas panuje oligarchia. Ja się na oligarchię nie zgadzam!

Cóż takiego musiało się stać, że ja, która ostatni raz politykowałam w wieku 13 lat, y to miałam się za anarchistkę (bo słuchałam punka i miałam dziwne stroje) weszłam na tematy polityczne?! Mnie samą to zastanawia… Zimowa depresja? Melancholia z agresywnym akcentem? Ech, chyba będzie mi bliżej do histerii – w takich wypadkach nasze prababki wiedziały, co robić – pójdę w ich ślady i uśmiechnę się słodko do męża… Ale nie zgadzać się nie przestanę!

Darz Bór!

Komentarze