Troszkę z przestrachem, troszkę z
ubawieniem przeczytałam ostatnio radosną twórczość pewnego blogera,
opisującego myślistwo jako nieładny, nieetyczny relikt
niedocywilizowanej przeszłości. Człowiek ten zarzucał nam hipokryzję (bo
kto dokarmia zwierzęta, które potem zabija??? no kto??? hmmm, na
przykład rolnicy…), brak etyki, chorobliwą chęć udowodnienia własnej
siły w starciu z przyrodą. Zapytuje retorycznie, „jak zwierzyna dbała o
siebie, gdy człowiek nie był tak wyewoluowany i nie polował na nią?”.
Twierdzi również, że dawniej było to bardziej logiczne, bo myśliwy
musiał utrzymać żonę i dzieci i dać im coś zjeść, więc chodził polować.
Braki w wykształceniu tego człowieka są
wręcz porażające. Brak logiki, podstawowej wiedzy o życiu w rejonach
dalekich od bloku i supermarketu, a także zupełna ignorancja dla
historii, w tym zwłaszcza historii myślistwa. Na dodatek mieni się
przyjacielem przyrody… Ciekawe jak może mieć o niej tak dziecinne,
infantylne pojęcie…
Po pierwsze – człowiek polował od zarania
dziejów, gdy nawet nie był jeszcze świadomy, że to polowanie. Jesteśmy
jednym z wielu mięsożerców, którzy żywią się innymi stworzeniami,
nawracanie lwa czy choćby rodzimego wilka na dietę wegańską mija się z
celem, więc po co nawracać taką mnie? Pytanie : kiedy człowiek nie
polował? to pytanie z gatunku : czemu niebo jest niebieskie? Człowiek
polował od zawsze, zawsze też „zwierzyna jakoś sobie z tym radziła”.
Pisze, że większość myśliwych, których zna nie je dziczyzny – osobliwe.
Ja siedzę w łowiectwie praktycznie od urodzenia, myśliwi otaczają mnie
wszędzie, i jak żyję nie spotkałam się z takim indywiduum. Nie twierdzę,
że takich w ogóle nie ma (Mój Boże, są nawet Diany bez strzelb!!!), po
prostu ja ich nie znam, mimo iż znam bardzo wielu – dlatego ta
„większość” mnie zaskakuje. Aha, ja zjadam to, co upoluję. Poza lisem ;)
Po drugie – kiedy człowiek już troszkę
wyewoluował i utworzył rozmaite systemy polityczne, polowanie trafiło do
bardzo elitarnych zajęć, polować mógł król, później przywilej ten
trafił także do szlacht. Chłop, który dbał o rodzinę, musiał sobie
jedzenie wyhodować z już udomowionych gatunków, których nie oddał w dani
swemu „lennikowi”. Gdyby połakomił się na sarnę czy jelenia, w
najlepszym wypadku trafiłby do lochu, a bardziej tradycyjnie straciłby
głowę. Można śmiało stwierdzić, że łowiectwo od czasów prehistorycznych
dopiero dziś jest znów powszechnie dostępnym zajęciem. Dlatego odsyłam
autora do książek, zanim napisze, że chłop musiał żonę i dzieci utrzymać
z łowiectwa… pfff…
Po trzecie – bloger pisze, że rozumie
bardziej kłusowników, którzy zastawiają sidła dla jedzenia lub
pieniędzy. Nie wie zapewne, jakie są różnice między śmiercią od kuli,
która jest szybka, a śmierci od zaciśniętej na szyi pętli, palących ran
od zaciągniętego na cewce drutu, nie wie na pewno tego, ile zwierząt
gnije we wnykach bez pożytku, bo kłusownik nie sprawdza wnyków
codziennie, a ile jest wcześniej zjedzonych przez wiejskie kundle.
Wiedzę o zjawiskach, o których się wypowiada, ma bardzo znikomą, opartą
na zarzuconych dawno stereotypach, własnych wydumaniach, których
prawdopodobieństwa (bo o prawdziwości nie ma absolutnie mowy) nigdy
rzetelnie nie sprawdził.
Po czwarte – proponuję wyjazd na wieś,
przejście się od gospodarstwa do gospodarstwa i zapytanie rolników, co
sądzą o myśliwych. I ja Wam powiem, że nic dobrego, bo ich zdaniem za
mało strzelamy. Zbyt wiele po wsi chodzi lisów i kun, które kurze nie
przepuszczą, za dużo saren obgryza drzewka i krzewy owocowe, za dużo
dzików ryje w ziemniakach. Kiedy z tego się utrzymuje żonę i dzieci, to
na prawdę zwierzątka polne i leśne lubi się dużo mniej, niż siedząc
przed komputerem i oglądając ich zdjęcia w śmiesznych pozach.
Widać też wpływ programu telewizyjnego,
bo pisze o „zdrobnieniach” i specyficznym języku łowieckim. Cóż, każde
środowisko zajmujące się czymś profesjonalnie posiada swój slang, nie
jesteśmy żadnym wynaturzeniem. Ale jak ktoś chce się przyczepić, to nic
nie stanie mu na przeszkodzie! Drażnimy takich ludzików, bo mamy w sobie
nutkę romantyzmu, namiastkę wolności, pasję, dla której tak bardzo
jesteśmy się w stanie poświęcić. Nie utraciliśmy tego pradawnego
instynktu i potrafimy przyrodę traktować naturalnie, stając się jej
częścią także w tej tragiczniejszej części. Nie równamy zwierząt z
ludźmi, nie nadajemy im ludzkich cech i nie przystawiamy do nich
ludzkiej miary – one nigdy nie będą ludźmi i nie pojmą ludzkich
prawideł, choćby żaden myśliwy na ziemi nie ostał. My po prostu zdajemy
sobie sprawę ze swojego człowieczeństwa, traktując je jako wartość, nie
umniejszając sobie. Jesteśmy zadowoleni ze swego człowieczeństwa i nie
wstydzimy się go – co najwidoczniej dolega najbardziej zajadłym naszym
przeciwnikom. Ktoś, kto usiłuje zrównać zwierzę do poziomu człowieka,
musi bowiem bardzo nie lubić ludzi i samego siebie…
Darz Bór!
Komentarze
Prześlij komentarz