Zakaz polowania na zające i kuropatwy

Miłościwie nam panujący Minister Środowiska Pan Profesor Andrzej Kraszewski wpadł na pomysł, by ratować kurczącą się populację dwóch rodzimych gatunków zwierzyny łownej – zająca i kuropatwy – zakazując czasowo (na czas nieokreślony) polowań na te gatunki. Nie muszę chyba nikogo przekonywać, że zajęcy i kuropatw jest mało, dużo mniej niż lat temu choćby dwadzieścia, co widać nie tyle nawet po pokotach, co po braku tych pokotów. Ograniczenie na polowania na zające funkcjonuje już parę dobrych lat i to z niezłym skutkiem – Koła, które mają chrapkę na pasztet na święta, organizują się i wsiedlają szaraczki, hodując samodzielnie bądź kupując z hodowli. Pilnują ilości remiz, zagajników, populacji liska chytruska, oraz starają się radzić sobie z kłusującymi psami. Kuropatwy także hoduje się i wpuszcza w łowiska, kontrolując potem ich stan, nie tylko liczebny. Jeśli zaś chodzi o Koła, którym na zającu i kuropatwie nie zależy, to skoro dziś im nie zależy, to czasowa ochrona jednego czy obu gatunków nie zrobi im absolutnie żadnej różnicy.

Doświadczenia z cietrzewiem i głuszcem pokazują, że wprowadzenie ochrony przyniosło jeszcze większą zgubę tym pięknym, dostojnym ptakom. Przykro to pisać, ale człowiek jest istotą interesowną – ilu mamy hodowców krów, którzy chowają krasulki, bo je lubią? Bo simental to piękna rasa i warto, by przyszłe pokolenia mogły ją obserwować? Ja nigdy nie spotkałam się z takim podejściem… Jeśli chodzi o zwierzęta dzikie, to oszołomów kilku by się znalazło, tylko zazwyczaj oszołomy takie są zbyt biedne, by stworzyć odpowiednią hodowlę, czy choćby zakupić parę ptaków/ssaków. Niestety, by człowiek interesu, posiadający środki, w coś te środki zainwestował, musi mieć choćby silną wiarę i nadzieję, że kiedyś coś w zamian dostanie. Łowiectwo jest częścią ochrony środowiska, ale też swego rodzaju hodowlą – usuwa się słabe, chore jednostki, kontroluje liczebność, wreszcie pozyskuje tusze. Nie wstydźmy się – w większości zjadamy to, co zabijemy. I chcemy to zjadać nadal, dlatego też hodujemy to w bardziej sztucznych warunkach, by potem zasilić dziką populację. Kiedy jest ona znów w równowadze, możemy znowu polować i zjadać. Jeśli Pan Minister zabroni nam polować i zjadać, to po co będziemy hodować? Dla liska chytruska i Azorka od Józika? Dla kłusoli zastawiających oka? Po co będziemy budować coś, co ktoś nam za chwilę rozwali i jeszcze będzie się z naiwnych frajerów śmiał?

Prawdziwym zagrożeniem dla zająca i kuropatwy nie jest myśliwy. Są nim kombajny, pędzące nocami przez wsie samochody, wypalanie łąk na wiosnę, nadal społecznie akceptowane na wsiach, wielkoobszarowe uprawy pozbawione remiz, oraz wałkowane sto razy przeze mnie wiejskie psy puszczone luzem, a także ptaki drapieżne, które ochrania się od lat, mimo iż ich populacje z roku na rok są coraz większe i żarłoczniejsze. To są rzeczywiste problemy naszych dwóch szarych gatunków, ale dużo trudniej je rozwiązać, dużo większych środków na ich rozwiązanie trzeba by użyć, no i pokłócić się trochę z właścicielami wolnobiegających psów i obrońcami wron, niż machnąć podpis pod zakazem odstrzału.
Za kilka lat, kiedy zające i kuropatwy całkiem znikną w brzuchach drapieżników, kłusowników i pod kombajnami, nikt poza myśliwymi nie będzie o tym wiedział. Nikt nie rozliczy Ministra, bo na stanowisku będzie już kolejna persona. A ja wtedy tylko westchnę sobie z żalem, że można było coś z tym zrobić, a tymczasem lepiej było uciąć wszelkie działania w samym ich zarodku…

Darz Bór!

Komentarze