Przeczytałam dziś bardzo ciekawy post na
forum publicystów Salon 24. Rzecz dotyczyła pseudo-ekologów, których
największą bronią według autora jest ciemnota. Na poparcie swojej tezy
przedstawił największe akcje ostatnich lat, jakie nasi drodzy eko-fiko
przeprowadzili w czasie ostatnich lat. Żadna z nich nie miała
najmniejszego sensu, poza szumem medialnym i harataniem kasy z różnych
źródeł (od prywatnych do państwowych), co autor rzeczowo udowodnił. Mnie
jednak rozchodzi się o coś całkiem innego – autor w polemice z jednym z
aktywistów, prowadzonej w komentarzach pod tekstem, napisał jedną
bardzo ważną rzecz, o której w dyspucie z „ekologami” często się
zapomina. Mianowicie, wskazał iż ekolodzy dążą przede wszystkim do tego,
aby całą przyrodę pozostawić taką, jaka jest w obecnej formie,
ogrodzić, zakazać wstępu i niech sobie leży odłogiem, zaś oponenci dążą
do takiej jej modyfikacji, aby zmienić ją w jak najmniej inwazyjny i
niszczycielski sposób. Skojarzyło mi się to natychmiast z całkiem innym
problemem – miejskich, „nieuświadomionych ekologów”, którzy masowo
wyprowadzają się na wsie i pozostawiają na swych terenach przyrodę, aby
walczyła o swoje. Jako że mam przykłady z własnego podwórka, to już
spieszę się napisać, jak to w praktyce wygląda.
Pewna dama sprowadziła się na wieś z
wielkiego miasta. Miała jednak bardzo wielkomiejskie pojęcie wiejskiego
życia, w związku z czym pozostawiła przyrodę na swym terenie sobie
samej, bo przecież poradzi sobie. Kosiła jedynie trawę wokół domu oraz
wycinała te krzaki, które rysowały jej samochód. Potem wpadła na jeszcze
lepszy pomysł, bo cały swój teren, włącznie z lasem, ogrodziła gęstą
siatką, przez którą najwyżej mysz z nornicą się prześlizgną. Przyroda
sobie radzi. Wielu gatunków ziół, które jeszcze niedawno rosły na łąkach
już nie ma, bo zagłuszyły je wysokie chwasty. Brak wykaszania czy
zgryzania przez zwierzynę doprowadził to mikrokatastrofy ekologicznej,
bo zniknęły pewne gatunki występujące tam od wielu wielu lat, w
symbiozie z roślinożercami.
Przypadek nie jest odosobniony, bo coraz
więcej mamy inteligentów grodzących całe hektary, żeby im tam nikt nie
łaził, łącznie z sarną, dzikiem, czy łasicą. Nie dbają jednak o porządek
w swoim lesie, nie usuwają starych drzew, nie zbierają nasion (chętnie
zjadanych przez dziki), z których potem wyrastają plantacje maleńkich
drzewinek zagłuszających niskie krzewy, np. borówek, ale nie mających
szans na wybicie się ponad poszycie leśne. Flora nie jest w stanie
istnieć bez fauny – wykształceni ludzie z mglistym pojęciem o przyrodzie
bardzo często o tym zapominają, a po paru latach zostaje im zarośnięty
ciernistym dywanem zbiór drzew, bo lasem tego nie nazwę, przez który ani
oni sami się nie przebiją, ani nikt inny. Ile tutaj ginie gatunków? Jak
bardzo przez takie „nie ingerowanie w przyrodę” niszczy się ją? Z czego
się biorą takie przypadki? Z głupoty, niewiedzy i nadmiernie wybujałego
poczucia własności, a często gęsto i z lenistwa usprawiedliwianego
mgliście ekologicznymi przesłankami.
Od początku byliśmy częścią przyrody, a
że dane nam było stać się jej zarządcami, to musimy wziąć na siebie tę
odpowiedzialność i wywiązywać się z obowiązków wobec przyrody. Przez
wieki modyfikowaliśmy ją w taki sposób, że pozostawienie jej teraz
odłogiem spowoduje śmierć – nie tylko roślin i zwierząt, ale w efekcie
nas. Walka na rzecz status quo w środowisku to kardynalny błąd, wręcz
grzech śmiertelny, wynikający ze skrajnej ignorancji i ciemnoty,
wciskanej przez nastawione jedynie na zyski finansowe wierchuszki
organizacji pseudo-ekologicznych. Przyroda żyje, musi więc się zmieniać,
ewoluować, ginąć i odradzać się – to naturalne. Kiedy wreszcie eko-fiko
zaczną działać zgodnie z naturą, a nie pod prąd?
Eko-logom proponuję, by zamiast zajmować
się 7-arową łączką czy potokiem, który płynie od marca do kwietnia, jak
akurat jest odwilż, zajęli się może lobbowanie na rzecz taniej
kanalizacji na wsiach, sprawnemu i przyjaznemu środowisku systemowi
odbioru śmieci z gospodarstw domowych, kontroli nad posiadanymi
zwierzętami domowymi (psami, kotami, gryzoniami, oraz coraz większą
rzeszą gadów i płazów egzotycznych, lądujących potem w zalewach i jakże
wzbogacających naszą rodzimą faunę). Niech się zajmą edukacją młodzieży w
szkołach, która lepiej zna biologię żyrafy, niż gatunki występujące w
lesie za miedzą, niech zaktywizują ludność wiejską do zbierania śmieci z
rowów, oraz zapewnią kosze na śmieci w takiej gęstości, aby zapobiegły
tym hałdom puszek, papierów po chipsach i innych syfów. Oto są realne
problemy ekologiczne naszego kraju, a nie żarówka, lodówka, czy
dezodorant. Oto jest pole do popisu! Zachęcam do ruszenia tyłków sprzed
magistratów czy starych drzew, idźcie wreszcie w teren po coś innego,
niż szukanie dziury w całym.
Darz Bór!
P.S. Tutaj zamieszczam link to tekstu, który zainspirował mnie do pisania: http://bit69.salon24.pl/165826,ekoterrorysci-atakuja-ciemnota
Komentarze
Prześlij komentarz