Mitoekologia

Wiele osób rzuca gromy na gospodarkę leśną i łowiecką, za główny swój argument podając hasło, że natura obroni się sama. Jest to argument jak najbardziej prawdziwy, ponieważ natura zniosła wiele, a w kształcie obecnym, kontrolowanym przez człowieka, jest od stosunkowo niedawna. Należy jednak rozważyć, czy w rozhulanej i puszczonej samopas naturze znajdzie się miejsce dla nas wszystkich?

Weźmy na przykład lasy – sporo osób krytykuje Lasy Państwowe jako firmę produkującą drewno i sprowadzającą las do dojnej krowy, sadzącą drzewa w równych rządkach, jednogatunkowych kwaterach, niszcząc tym samym wyobrażenie o lesie jako dzikiej puszczy. Gdyby zostawić te lasy samym sobie, oczywiście po paru latach mielibyśmy zarośnięte doszczętnie puszcze, świetne dla survivalowych wypraw i fotografów. Mogłoby się jednak okazać, że koszt budowy domu, zakupu mebli i innego wyposażenia, ogrzania domu, a nawet włączenia czajnika elektrycznego, przekroczyłby możliwości finansowe nawet dobrze sytuowanego obywatela. Drzewo, z którego chcemy wyprodukować deski, musi mieć odpowiednią wysokość i jakość. Puszczając przyrodę samopas skazujemy je na zagłuszenie przez krzewy lub zgryzienie przez jeleniowate we wczesnym stadium, później na obalenie przez inne, przewracające się sąsiednie drzewa, na pasożyty żerujące na liściach i w drewnie. Będziemy mieli wielkie połacie nieużytków, a w zamian za to nieprawdopodobnie drogie podstawowe produkty. Taki model jest do zrealizowania, aby każdy miał dom, opał, meble z drewna pozyskanego choćby drogą zbiórki powalonych drzew, czy chrustu, pod jednym wszakże warunkiem – że populacja człowieka drastycznie się zmniejszy.

Pozwolenie zwierzynie samodzielnie się regulować też jest możliwe do realizacji. Nie poprzez masowe grodzenie wszystkiego, bo to sprawi jedynie, że zwierzyna nie będzie miała przestrzeni życiowej i odpowiedniej ilości pokarmu. Zaprzestajemy po prostu pozyskiwania w drodze polowań, szczepienia drapieżników na wściekliznę, czekamy parę lat i patrzymy, co zostanie. Na pewno zostanie dzik, ponieważ jest doskonale przystosowany do przetrwania z racji gabarytów, wszystkożerności, a od pewnego czasu niebywałej płodności. Drapieżniki rozmnożą się wspaniale, pozbawione konkurencji człowieka w wyścigu po posiłek. Będziemy mieć sarnę i jelenia, ptactwo też pozostanie, przecież od wielu wieków były i nie zniknęły nawet mimo ingerencji człowieka. Zwierzaki dadzą sobie bez nas radę. Tylko pytanie, czy my na zajętych przez nie polach będziemy w stanie cokolwiek uprawiać? Docierają do mnie zarzuty, że mimo polowań szkody w rolnictwie wzrastają i zgadzam się z nimi – nawykli przez lata do jednakowego pozyskiwania dzika czy sarny na terenach polnych z zaskoczeniem obudziliśmy się w rzeczywistości, kiedy te gatunki mnożą się na potęgę dzięki dużej dostępności pokarmu. A także jakości tego pokarmu i wartości energetycznej, prezentującej zdecydowanie wyższy poziom niż choćby pół wieku temu – ach, modyfikacja genetyczna…

Tutaj jednak historia także zatoczy koło – pozostawione same sobie nieopłacalne uprawy wyjałowieją, zdziczeją, w końcu więc populacja zwierzyny będzie się zmniejszać, po wcześniejszym boomie demograficznym. Rozhulane drapieżniki po zjedzeniu większości zwierzyny płowej i czarnej wezmą się w końcu za ludzi. Których też będzie niewielu, z uwagi na brak wystarczającej ilości upraw rolnych i hodowli zwierząt gospodarskich.

Zdaję sobie sprawę, że ta wizja jest możliwa, a nawet bardzo romantyczna: życie w zgodzie z naturą, bez zabijania zwierząt, z tego, co się uzbierało w przydomowym ogródeczku, czego nie zdążył zjeść zając i zadeptać gęś. Jeżeli ktoś ma życzenie żyć w taki sposób, ma do tego pełne prawo. Jednak mnie troszkę żal wszystkich udogodnień cywilizacyjnych, chleba po 2,60 zł, papieru toaletowego i ciepła w domu. Troszkę mi szkoda internetu, dzięki któremu mogę kontaktować się z rodziną i znajomymi, posłuchać amerykańskiego country, czy obejrzeć mało mądry, zagraniczny serial. Żal mi dżinsowej kurtki, uroczej filiżanki, którą udało się kupić za 6 złotych, tanich książek, plomb w zębach, nawet tego zaszczepionego lisa, nie roznoszącego zarazy mi szkoda. Mimo jak największej sympatii do natury, żal mi po socjalnemu wszystkich tych, którzy nie mieliby szans na przetrwanie tylko dlatego, żeby garstka ludzi mogła żyć wedle swoich prawideł.
Dostanie mi się pewnie, żem wygodnicka, nadęta i pyszna, ale jako zdrowa, mieszkająca na wsi i „naumiana” trochę życia na małym, ekologicznym gospodarstwie, prawdopodobnie dałabym sobie radę w świecie pozostawionym samemu sobie. Jak poradziliby sobie internetowi „ekolodzy”, żyjąc w mieście? Tego nie wiem. Na pewno nie mogliby liczyć na zakupienie swojego kawałka ziemi w nowym, „naturalnym” świecie, bo tą zajęliby majętniejsi i bardziej przedsiębiorczy. I tak mi się trochę wydaje, że człowiek to jest takie zwierzę, któremu najgorzej jest wtedy, jak jest mu zbyt dobrze.

Darz Bór!

Komentarze