Jedna z plag polskiej wsi

Śnieg już prawie całkiem zniknął z naszych pól i łąk, a zaraz po tym spod śniegu wychynęły pierwsze zawilce, pierwiosnki, przebiśniegi…oraz hałdy śmieci. Wyskoczywszy w teren na kilka godzin, w trakcie spaceru po łowisku, poza bażantami i tropami dzików trafiliśmy na nieprawdopodobną ilość wyrzuconych w parów przy rzece dziecięcych pieluch, butelek, starych butów i odzieży.
Nóż się w kieszeni otwiera na taki widok! Czy ci młodzi rodzice, tak namiętnie wywalający nieczystości po swym dzieciątku prosto w rzekę, myślą w ogóle o przyszłości, jaką gotują my w zaśmieconym, zasyfionym środowisku? Czy chcieliby, aby ich dziecko bawiło się, dorastało, jadło i spało wśród swoich nieczystości? Pewnie nie, dlaczego więc nie mogą pojąć, że wyrzucając pieluchy prosto do rzeki właśnie do takiej sytuacji doprowadzają!? Nie wierzę, że to jakiś złośliwy mieszczuch pędzi 50 kilometrów za miasto, aby „zutylizować” swe pieluchy, co tak gorąco imputują „tubylcy” – przykro mi, ale w mieście każdy ma śmietnik pod blokiem lub domem i na prawdę, żal benzyny na wywożenie głupich pampersów tak daleko. Za to na wsiach nadal kuleje system wywozu śmieci, a będzie coraz gorzej, gdy wejdą w życie nowe przepisy ciągnące za sobą podwyżki. Kto w naszej wsi spokojnej i wesołej będzie tracił cenny czas na mycie słoików, czy segregowanie odpadów, gdy można je wynieść wprost do lasu? Za darmo! A kary za wyrzucanie śmieci w las są tak trudne do wyegzekwowania, samo śmiecenie uznane jest za działanie o niskiej szkodliwości, kto się więc będzie przejmował środowiskiem naturalnym? Ono jest wszystkich nas, a więc, wedle myślenia przeciętnego obywatela, niczyje, można śmiało niszczyć, bo nikt się o nie nie upomni.
Jestem pewna, że o tym wysypisku wiedzą wszyscy okoliczni mieszkańcy, wiedzą również, kto tam pieluchy i stare buty wywozi, ale nie zrobią z tym nic – mamy pełne przyzwolenie społeczne na takie zachowania. Za chwilę będziemy obchodzić Dni Ziemi, w szkołach zaczną się pro-ekologiczne pogadanki, gromadne zbieranie śmieci z rowów, które masowo opanowały Żubry (te w puszce, ma się rozumieć), prace plastyczne o segregacji  śmieci, surowcach wtórnych, zbiórki makulatury i zużytych baterii… Wszystko to potrwa może z dwa tygodnie, po czym wrócimy do rzeczywistości i dziecko, idąc z rodzicami z kościoła, zobaczy tatusia wyrzucającego puszkę po piwie do rowu i mamusię, która w to samo miejsce wywala papierek po lodach. Cóż może szkoła i kampanie społeczne, na które idą miliony złotych, skoro dla dziecka najważniejsze są zachowania jego najbliższych i to od nich uczy się norm społecznych? Dopóki w Polsce będzie tak powszechna wyrozumiałość dla śmiecenia, nawet głupiego wyrzucania gumy do żucia na chodnik, dopóty na nic się zdadzą sporadyczne zrywy i akcje „sprzątania świata”. Tutaj widzę pole do popisu dla organizacji ekologicznych: pogadanki we wsiach i gminach, monitorowanie i likwidacja dzikich wysypisk śmieci, zasadzanie się na „śmieciarzy”, edukacja społeczeństwa pod kątem zagrożeń wynikających z bezmyślnego wyrzucania śmieci w las, oraz korzyści płynące z racjonalnego gospodarowania odpadkami – wszystko to przyniosłoby bardzo pozytywne efekty dla nas wszystkich.

Na koniec podzielę się własną, smutną refleksją: przykre jest to, że z „ostracyzmem” na wsi prędzej spotka się osoba nie uczęszczająca do kościoła, niż „śmieciarz” trujący całą wieś odpadami wywalanymi do rzeki. Ilu jeszcze lat trzeba, aby priorytety się zmieniły? Nie wiem, czy tyle przeżyję…

Darz Bór!

Komentarze