Kilka słów o braku akceptacji

Dzisiejszy wpis jest inspirowany tekstem Kolegi piszącego pod pseudonimem Nemrod73, zamieszczonym na portalu www.poluje.pl – LINK  , oraz komentarzami czytelników, jakie wywołał.
Dla leniuchów: mówi on o tym, że zdarzają się myśliwi, którzy w gronie swoich bliskich, nawet w rodzinach nie znajdują zrozumienia i akceptacji dla swej pasji, w jasnym domyśle mając żony i „bogdanki”. Kolega Nemrod73 radził, aby nie przejmować się zbytnio utyskiwaniem osób trzecich, afirmować polowanie jako formę wypoczynku, oderwania od codzienności. Radził też, by trzymać przy sobie jedynie te osoby, które wspierają myśliwego w jego łowach, zaś te blokujące, ograniczające oddalać. Komentarze były różne: oczywiście pierwsze ruszyły do boju niewiasty, to broniąc się, to oskarżając nawzajem, czy to prawda, czy fałsz. Padła też wypowiedź jednego z Kolegów, że jego żona nie toleruje żadnej jego pasji, każda z nich wydaje jej się zła. I ta właśnie wypowiedź nakręciła we mnie burzę wspomnień i myśli o tym, czemu niektóre osoby nie akceptują pasji swoich partnerów. Czy chodzi o strach przed zdradą, gdy Jegomość będzie przemierzał leśne ostępy i natknie się na jakąś dzieweczkę? Czy chodzi o fałszywe przekonanie, że Jegomość woli spędzać czas z Kolegami, albo z przyrodą? Czy jest to może zazdrość o ten czas? Poczucie, że nie jest się numerem jeden? Myślę, że wszystko powyższe po troszku. Jednakże w moim mniemaniu głównym powodem takiego zachowania, negowania wszelkich zainteresowań swojego partnera, jest jedna jedyna rzecz: prymitywny brak własnych zainteresowań. Uważam bowiem, że jeżeli ktoś faktycznie coś kocha, czymś się interesuje, ma własne hobby, będzie w stanie zaakceptować pasję swoich znajomych, rodziny, partnera. Natomiast zbyt wiele w życiu widziałam osobistości (kobiet i mężczyzn, po równo) pozbawionych zamiłowania do czegokolwiek, co nie było ich osobą, że doskonale znam ich reakcję na zainteresowania innych ludzi: to głupie, niepotrzebne, chore, jak ty to możesz robić/lubić, po co, co z tego masz, na pewno się tam tylko gzicie i pijecie.
Chociaż mnie problem nie dotyczy, bowiem mój Małż kochany ma dokładnie tę samą pasję co ja, zdarzało mi się, jak jednej z komentujących tekst Nemroda Koleżanek, słyszeć utyskiwania chłopaków na ich żony/dziewczyny, które nie pozwalają im jeździć do lasu, nie chcą wybrać się z nimi, a ich samych też nie wypuszczą. Niejeden Kolega po ślubie nagle znikał z towarzystwa, słuch po nim ginął i tylko przy okazji Hubertusów ktoś czasem zapytał: „A widzieliście Jegomościa?”. Jako osoba, która sama posiada własne zainteresowania (łowiectwo jest moim stylem życia, ale interesuje mnie wiele innych rzeczy, niektórych bardzo odległych od polowań), wiem doskonale, jak ważne jest akceptowanie ich przez naszych bliskich. Nie mówię tu o podzielaniu ich, bezwzględnym towarzyszeniu nam w nich, bo na prawdę nie wyobrażam sobie, aby mój Małż miał lubić wszystko to, co ja, ale o zwykłej aprobacie dla nich i tolerancji.
Kiedyś usłyszałam przerażającą relację z rozmowy jednej pary z drugą. Panowie snuli marzenia nad rozkręceniem zakładu fotograficznego z prawdziwego zdarzenia, obmyślali, jakie kroki będą musieli podjąć, czego się jeszcze nauczyć, jaki sprzęt kupić, skąd pozyskać środki. Ze sfery marzeń przenosili się w rzeczywistość, powolutku chcieli budować przyszłość, która wiązać się miała z ich wspólną, wielką pasją, a także poza radością dawać im utrzymanie. Rozmowa przebiegała w optymistycznej atmosferze, dopóki narzeczona jednego z panów (nazwijmy go PanJeden) nie postanowiła zająć stanowiska:
- O czym  ty w ogóle mówisz? – zaskrzeczała. – Skąd ty zamierzasz wziąć pieniądze na to wszystko???
- No przecież mam pracę, kupimy dobry sprzęt na raty, podszkolę się jeszcze troszkę, a później możemy zawsze starać się o dofinansowanie do działalności.
- Ooo!? A kiedyż ty zamierzasz się podszkalać??? – prychnęła.
- Przecież pracuję od poniedziałku do piątku, weekendy mam wolne. – tłumaczył radośnie, zadowolony z tak fajnie klarujących się planów. – Możemy z PanemDwa robić najpierw zdjęcia w weekendy, nauczyć się porządnie je obrabiać, może jakieś łatwe zlecenia łapać, a potem dopiero rozkręcimy coś swojego.
- Zapomnij, mój drogi! – wyniośle oznajmiła narzeczona. – W tygodniu masz pracę, a weekendy to ty masz żonę!
I tak się skończył sny o świetlanej przyszłości, a w końcu nawet i przyjaźń dwóch panów, skutecznie zatruta przez jadowitą narzeczoną, która poza plotkami na temat znajomych i swoją mizerną osóbką, nie miała żadnych innych zainteresowań. Pozwolę sobie nie komentować słów rzeczonej narzeczonej, ani też jej zachowania. Co chcę tym przykładem ukazać, to to, że ludzie pozbawieni pasji zazdroszczą chorobliwie tym, których coś intryguje i fascynuje. Nie znając uczuć, jakie rozbudza w człowieku jego zamiłowanie, nie mając żadnej życiowej satysfakcji, poza obejrzeniem kolejnego odcinka serialu, wypiciem kolejnego piwa, obgadaniem kolejnego znajomego, pasję swego partnera traktują jako zagrożenie dla siebie, jak konkurenta/konkurentkę do jego serca. Nie czują się pewnie w związku, bo mają świadomość, jak niewiele są w stanie zaoferować drugiej osobie, więc marzą o ograniczeniu jej, przywiązaniu do siebie, zaabsorbowaniu własną osobą ich czasu, zagarnięciem całej ich aktywności, aby kręciła się wyłącznie wokół nich. Specjalnie przywołałam przykład nie-myśliwski, aby Koledzy i Koleżanki po strzelbie zrozumieli, że w większości przypadków to wcale nie chodzi o łowiectwo, o wyprawy do lasu. Tu chodzi o to, że cokolwiek Was pasjonuje. Wasza pasja stanowi zagrożenie dla tej osoby, bo mając ciasny i prymitywny umysł nie jest w stanie pojąć, co poza prymitywnymi pobudkami, często grzesznymi, może Was do tej pasji ciągnąć. Nie odnajdując przyjemności w niczym poza sprawami graniczącymi z fizjologią, nie potrafią pojąć Waszej satysfakcji z upolowanego dzika, wygranego meczu, skomponowanego utworu, świetnego zdjęcia, które całkiem przypadkiem wyszło Wam aż tak dobrze. Zgadzam się w pełni z Kolegą Nemrodem – takie osoby powinno się zawczasu usuwać ze swojego życia, bo inaczej możecie mieć pewność, że one usuną wszystkich z waszego. Jeśli natomiast już postanowiliście związać swe losy z taką osobą, starajcie się zainteresować ją czymkolwiek! Muzyką, sztuką, mechaniką, szydełkowaniem, gotowaniem, ale nie na zasadzie obowiązku, ale właśnie pewnej rozrywki, niosącej satysfakcję i radość, zajmującej czas w miejsce pustego serialu, czy jasnego pełnego piwa.

Na zakończenie może nie najprzyjemniejszych wywodów, życzę każdemu myśliwemu, ez względu na płeć i stan cywilny, wyrozumiałego partnera życiowego; w najgorszym wypadku akceptującego nasze bziki, a w najlepszym dzielącego je z nami. Bowiem nie ma nic fajniejszego, niż nocna wyprawa na łowy we dwoje, wspólne podglądanie saren w niedzielne popołudnie, sierpniowe oklepywanie się z komarów na stawach, czy ogrzewanie sobie dłoni na zimowych zającach. A i na imprezach myśliwskich nie ma problemów z natarczywymi adoratorami, i zatańczyć też jest zawsze z kim. 
Darz Bór!

Komentarze