Noc Kupały

Przyszło nam żyć w czasach, w których ludzie zdają się oddalać coraz bardziej od swych korzeni, kultury, zwyczajów wypracowanych przez ich przodków. Popularna jest postawa wyśmiewania tradycji, pełnej jej kontestacji, traktowania w kategorii groźnego zabobonu, służącego manipulowaniu ludźmi przez tajemniczych „ICH”, albo wręcz „ONYCH”. Z drugiej strony w popkulturze coraz częściej pojawia się folklor, zwłaszcza w muzyce, bardziej jednak traktowany jako ciekawostka, egzotyka, coś, co mimo bliskości jest bardzo odległe. Trochę żal czasów, w których po ubiorze można było rozpoznać, z jakiego regionu pochodzi dana osoba, kiedy każdy pasek na spódnicy miał swoje znaczenie, a każde piórko w kapeluszu było jak naszywka z informacją. Możemy jednak przez chwilę  oderwać się troszkę od powierzchownej, pozbawionej korzeni współczesności i przenieść się w myślach parę(naście?) dekad wstecz, kiedy to w noc z 21 na 22 czerwca nasi przodkowie rozpalali ogniska, szukali legendarnego kwiatu paproci, puszczali wianki na wodzie – obchodzili Noc Kupały!
Przesilenie letnie było zawsze bardzo hucznie obchodzone w Północnej Europie. Celtowie mieli swoje święto Litha, Wikingowie Midsummer, Bałtowie Ligo, a Słowianie Noc Kupały. Najkrótsza noc w roku była świętem ognia i wody, słońca i księżyca, płodności i urodzaju, radości i miłości, zwłaszcza tej fizycznej. Najważniejszy element świętowania stanowiły rozpalane o zmierzchu ogniska, przez które młodzi mężczyźni skakali, aby magiczny ogień oczyścił ich i chronił przed złem i chorobą. Młode dziewczęta puszczały na rzekach wianki z polnych kwiatów i ziół, oświetlone świecami lub płonącymi wiechciami pakuł, które służyły do wróżenia uczuciowej przyszłości. Chłopcy na łódkach czaili się, aby wyłowić wianek swoich wybranek, bowiem powodzenie w „połowie” znaczyło, że dziewczyna jest mu przeznaczona. Popularne były też kąpiele w rzekach, które tej nocy wyzwalały się spod władania topielców, wodników i innych niekoniecznie sympatycznych stworów, a nabierały magicznej, zdrowotnej mocy. Poszukiwano namiętnie legendarnego kwiatu paproci, który miał kwitnąć wyłącznie w tę jedną, najkrótszą noc roku, był dobrze ukryty wśród bujnego w tym czasie listowia, a swemu znalazcy miał gwarantować dozgonne powodzenie i bogactwo.
Noc Kupały była także najważniejszym świętem płodności. Upał, skąpsze odzienia, gwieździsta noc, magiczny blask ognia, czarowny zapach jaśminu – wszystko to burzyło krew w młodzieży i sprzyjało spontanicznym zbliżeniom. Dodatkowo funkcjonowała tradycja, przyzwalająca w tę jedną, pełną czarów i magii noc zniknąć młodym w lesie, lub wpaść w stóg siana, bez zgorszenia starszyzny, a wręcz za cichym przyzwoleniem. A  dokładnie po 9 miesiącach, w pierwszy dzień wiosny wracały bociany, niosące w czerwonych dziobach kwilące efekty tej czerwcowej magii… Dobra, gdzie tam do wiosny, zostawmy to!
Chrześcijaństwu nie udało się wyprzeć Nocy Kupały z tradycji. Przechrzciło ją więc, nomen omen, na wspomnienie Świętego Jana Chrzciciela, nawet nazwę dopasowując, jakoby wywodziła się od kąpieli, które Jan urządzał pierwszym wyznawcom w Jordanie. W Małopolsce i na Śląsku noc świętojańską nazywano „sobótką”, prawdopodobnie od zdrobnienia słowa „sabat”, czyli uroczystego zlotu wiedźm – nazwa ta miała odstraszać młode dziewczęta od zabaw przy ogniu, grożąc konszachtami z czarownicami i diabłami. Z jak miernym efektem, niech świadczy fakt, iż mimo ponad tysiąca lat od Chrztu Polski, o Nocy Kupały wciąż pamiętamy, choć wiele innych pogańskich elementów wykorzeniono całkowicie. Erotyczny charakter święta był zapewne najsilniejszym bodźcem do kultywowania go i chociaż dziś już próżno szukać nocą ognisk, nasłuchiwać śpiewów chłopców i pisków dziewcząt, choć nie ma strachu, iż idąc na ambonę nocą natkniemy się na poszukiwaczy kwiatu paproci, to nadal Noc Świętojańska jest żywa w kulturze.
Mamy słynne Krakowskie Wianki, a wraz z nimi podobne wydarzenia w innych miastach, szkoda tylko, że komercja na nich bije po oczach i próżno wśród smrodku grilla szukać podniecającej nuty jaśminu. Rozpasanie nie potrzebuje już natomiast żadnych świąt, aby znaleźć swe ujście.
Na koniec gorąco-sobótkowa refleksja: jeszcze większy żal za tradycją budzi się, gdy pomyślimy, że nasze babki nie potrzebowały fikuśnej koronkowej bielizny, a dziadkowie Viagry – wystarczył duszny zapach świeżego siana i kwitnącego jaśminu. Dziś chyba na to zbyt dużo wśród nas alergików…

Komentarze