Kiedy książka bywa niebezpieczna?

Kocham książki. Kocham czytać. Uwielbiam przenosić się w elegancką przeszłość, fantastyczną przyszłość, za ocean, czy choćby do Wrocławia – wszystko to jedynie za rozchyleniem okładek. Biblioteka jest moją świątynią. Chodzę do niej często, bywa, że nawet raz w tygodniu, kiedy mam wieczorami i weekendami czas na pożarcie kolejnej książki. Rzadko kiedy wychodzę z jedną pozycją, najczęściej biorę od razu trzy. Niestety od pewnego czasu zauważam, że poziom beletrystyki nie tylko leci na łeb, na szyję, ale dodatkowo czytanie zamiast wzbogacać, poszerzać horyzonty, może być autentycznie niebezpieczne.
Kraków, jedna z sieciowych księgarni w jakimś centrum handlowym. Stosy ksiąg piętrzą się na wystawie, w sklepie jest ich jeszcze więcej. Kolorowe okładki o pięknych grafikach kuszą, by wziąć książkę do ręki, spojrzeć szybko na opis na odwrocie. „Eufemia jest nieśmiałą, młodą sprzedawczynią w warzywniaku. Jej życie jest nudne i pozbawione sensu. Wszystko zmienia się, gdy przystojny i tajemniczy biznesmen Johann przychodzi do jej sklepu kupić karpiele – podróż w świat zakazanego seksu, na krawędzi bólu i szalonej, wszechogarniającej rozkoszy, odmieni twoje życie!”. I tak pięćdziesiąt cztery nowe tytuły, tylko raz jest studentka i tajemniczy kolega, raz znudzona gospodyni domowa i tajemniczy Zdzichu z naprzeciwka, raz zamknięta w sobie bizneswoman i jej 20-letni szef, który od 2 roku życia tyrał jak osioł na swoje miliardy i prywatne odrzutowce. I BDSM dla dziewic, które wyprowadza mnie z równowagi totalnie. Co o współczesnej kobiecie mówi pseudo-erotyczna literatura zdobywająca pierwsze miejsca rankingów sprzedaży? Mnie mówi, że kobiety lubią być zależne od mężczyzn. Lubią być utrzymankami, lubią, kiedy facet mówi im jak mają wyglądać, co mają jeść, w co się ubrać, co robić, a czego nie. I jeśli facet im to zapewnia, to może im nawet przywalić. Kobiety zaczytane w tego typu książkach mówią do mnie słowami Wojaczka: męskość polega na tym, aby bić kobietę. A ja im mówię: dorośnijcie, dojrzejcie. BDSM jest dla dorosłych, nie dla nieuświadomionych w swych potrzebach, zahukanych, niedowartościowanych i sfrustrowanych. Poukładajcie sobie najpierw życie i dopiero wtedy spróbujcie, czy wam taka zabawa smakuje. Bo kiedy taką grę zaczyna dwoje niedojrzałych ludzi, szybko zmieni się ona z potencjalnej przyjemności w relację kata i ofiary – wtedy mnie przybędzie pracy i Niebieskich Kart. Uładzone opisy autorek, które na prawdę wcale nie mają pojęcia, o czym piszą, przedstawiają tylko wyobrażenia, a nie fakty i prawdziwe relacje, pozwalają sfrustrowanym kobietom uwierzyć, że w bólu odnajdą tę prawdziwą przyjemność, o której marzą od dawna. Ból natomiast uszlachetnia tylko silnych i twardych – słabych łamie i niszczy.
Kolejna sterta książek, o okładkach jeszcze ładniejszych. Piękne niewiasty w pysznych sukniach, anioły, demony, odarte z liści drzewa, mrok, mgła, znów tajemniczości od zakichania. Z tyłu książki: Lilianna ma szesnaście lat i chodzi do szkoły średniej w małym miasteczku, gdzie rządzi proboszcz i ciemnota. Jej życie zmienia się, gdy tajemniczy Steven dołącza do jej klasy. Skrywa mroczne sekrety, jakie się fizjologom nie śniły – czy Lilianna posłucha go i będzie się trzymać z daleka? Czy miłość zwycięży?”
Super. Kilka takich dzieł przeczytałam – o wampirach, o wilkołakach, o jakichś innych dziwacznych stworach, których nawet już nie pamiętam, ale chyba nawet trolle gdzieś były, piękne i przystojne naturalnie, kto by słuchał skandynawskich bajań, że troll jest ogromny i paskudny i śmierdzący. Czyta się to jednym tchem. I to czytanie zaskakująco przypomina jedzenie hamburgera z McD – jesz, jesz, ale smaku nie czujesz, wartości w tym żadnych, zapcha cię na sekundę, a za chwilę już nie pamiętasz, że coś jadłeś. Fast food książkowy po prostu, w dodatku zawsze mam wrażenie, że taką książkę napisała egzaltowana gimnazjalistka, której brakuje zasobów leksykalnych i używa w sumie jedynie 150 różnych słów w  1500-stronnicowej trylogii.
Te książki wbrew pozorom niosą ogromne zagrożenie, bo ich targetem są bardzo młodzie dziewczęta. Schemat jest zawsze taki sam: młoda, nieśmiała dziewczyna, zwykła, szara myszka poznaje tajemniczego przystojniaka, który okazuje się być potworem: wampirem, wilkołakiem, upadłym aniołem, czy czymś tam innym. On jest drapieżcą, ona chce go zmienić miłością. On pije krew, zabija, łamie zasady, ona go kocha i cierpi w tej miłości. Nie przypomina Wam to czegoś? Bo mnie od razu skojarzyło się z alkoholikami, przemocowcami i ich uzależnionymi partnerkami. Kierując takie historie, jako pozytywne wzorce dla młodych dziewcząt, podsycamy stereotypy, wmawiamy im, że niech bije, niech pije, niech będzie potworem – ja będę Bellą, Stellą, Pindonellą, która nawet zginie dla niego z miłości.
Kiedy swoje spostrzeżenia przedstawiłam w rozmowie z osobami pracującymi z ofiarami przemocy, jeden z kolegów, pracujący w ośrodku dla młodych dziewcząt, przyznał, że odkąd popularne zrobiły się historie o wąpierzach i lykantropach, w ich ośrodku wzrosła drastycznie liczba dziewcząt pozostających w bardzo ostro przemocowych związkach, katowanych przez swoich chłopaków, często dużo starszych i będących w konfliktach z prawem. Dziewczęta zaczytują się naturalnie w powyższych historiach i przekładają je na własne życie. „Nie mogę mieć wampira, to znajdę sobie swojego potwora. Bije, ale kocha. On ma problemy, a ja mu pomogę, ja go zmienię wielką miłością.” Uzależnienie wampira od krwi zaskakująco przypomina uzależnienie od alkoholu – dziewczęta więc przyjmują, że to zew natury odzywa się w ich mężczyznach, a nieraz same chcą stać się nieśmiertelne i wejść w mroczny świat swego ukochanego. Czymże się wtedy różni książkowe wspólne picie krwi od picia wódki?
Te dwa typy książek, wyrastających na półkach jak grzyby po deszczu, dają mi bardzo wiele do myślenia. Nawet nie tyle one, co ich popularność. Czytanie niektórych z nich rodziło u mnie obrzydzenie, nieraz śmiałam się z infantylności, nieznajomości tematu, często nie miałam wątpliwości, że autorce nawet poglądowego filmiku nie chciało się obejrzeć – ot, pisała, co jej ograniczona wyobraźnia podpowiedziała. Mimo silnego poczucia własnej kobiecości często słyszałam od przyjaciół, że chłop z jajami ze mnie. I pewnie dlatego żadna z tych publikacji nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia – silne, w pełni świadome swoich potrzeb kobiety będą je realizować jak należy, nie pokracznie i z podpowiedzią równie nieświadomych koleżanek. Natomiast konkluzja jest przykra: kobiety współczesne mamy słabe i sfrustrowane, szukające pocieszenia w miernej fikcji, przyjmujące ją bezrefleksyjnie, bez żadnego dystansu, traktujące tę fikcję jako uniwersalną instrukcję dla każdego związku, dla każdej kobiety. Może z tej słabości wynika silna potrzeba bycia zależną? Smutne. Dawniej sukcesy święciła Nora Roberts i Danielle Steel, które warsztat pisarski opanowały do perfekcji – w ich romansach wszystkiego było po trosze, w przyjemnych proporcjach, patologiczne związki były przedstawiane negatywnie, jednoznacznie, a problemy drugiej osoby się rozwiązywało, a nie poświęcało dla nich swoje życie. Rodzina była wartością, może dużo lukru i szczęśliwych zakończeń, ale wszystko podane w przyjemnej formie, a historie budowane z dbałością o szczegóły. Horrory, np. Kinga, który jest mistrzem absolutnym, również były cudownie ułożone: zło było złem, choć miało wiele odcieni i niuansów. Ludzie byli różni, bohaterowie bardzo nieszablonowi, charaktery mocno zarysowane, opisane szczegółowo. Nasz rodzimy mistrz, Andrzej Sapkowski, także pisał o wampirach, nawet o zakochanych wampirach, ale potwór był potworem, wiedźmin był wiedźminem, czarodziej był czarodziejem, ale przy okazji bohaterowie byli tak fascynująco bogaci pod względem osobowości, że nawet tych głównych zdarzało się nie lubić. Po przeczytaniu tych książek człowiek czuje się syty, choć mogłyby śmiało mieć ciąg dalszy i czytałoby się go równie chętnie. Są wykwintną potrawą dla duszy. A przede wszystkim oparte są na prawdziwych cechach ludzkich i wartościach, nie ich spłyconych i powierzchownych substytutach.
Chciałabym, aby ktoś kiedyś przeprowadził badania nad wpływem aktualnej literatury kobiecej na ich relacje z mężczyznami. Wyniki mogłyby być porażające, a wniosek jeden: książka może być niebezpieczna dla zdrowia i życia. Ale może to tylko ja przesadzam, a popularność tych publikacji to efekt potrzeby zwentylowania się? Może jest wręcz odwrotnie, kobiety są silne i dla przeciwwagi i poznania innej strony zaczytują się w tym fast foodzie? Jakie są Wasze wrażenia?

Komentarze