Czemu nie powinno się włóczyć po lesie w sobotni wieczór!

Całkiem niechcący popsułam dziś pewnej parze gorący numerek w leśnych ostępach… A było to tak: siedzę ja sobie w lesie, nieopodal domu, w ciszy i spokoju kontemplując urodę przyrody ojczystej, wsłuchując się w chóry świerszczy, podglądając grzywacze i chrząszcze brzmiące tym razem nie w trzcinach, aż nagle słyszę w krzaczorach za moimi plecami jakieś poruszenie. Myślę sobie: wilków u nas nie ma, a kochać to się nawet lubię, więc twardo siedzę dalej i czekam na rozwój wypadków. Sójka coś plecie po swojemu, ni cholery nie rozumiem o co małpie chodzi i co ciekawego tak donośnie rozgłasza… Nagle poruszenie cichnie, znów zapada spokój i względna cisza, nynie cykaniem relaksującym rozganiana. Stwierdzam, że dość siedzenia, bo może się zaraz wilk pojawić, ale w mojej szlachetnej części ciała. Podnoszę się powoli i ruszam ku leśnej drodze, gdy z krzaczorów wypada jakowyś tętent szalony i coś rejteruje przede mną gwałtownie. Krew łowcy się odezwała – zamiast spieprzać czem prędzej, ja ruszam w ślad za tętentem. Niknie on wśród drzew, ciemno już i nie wiem w końcu, co to przede mną uciekało. Wracam nieśpiesznie do onych krzaczorów, poszukując na piaszczystej drodze jakichś tropów… I zagadka się wyjaśnia. Bo z krzaczorów donośnym głosem klnie na mnie ile sił w płucach kozioł, szczeka, a bluźni, że uszy więdną. Na szczęście okazałam się być kózką całkiem nie w jego typie, bo pośpiesznie, choć z gromkimi okrzykami, oddalił się ode mnie. I dobrze – jakby to było Małżonkowi rogi z rogaczem przyprawiać? Absurd czysty…
Widać sobotnią noc nie tylko ludzie sobie na romantyczne randki upodobali ;)

Darz Bór!

Komentarze