Jestem wyjątkowo monotematyczna – czyli znów o radiu…i o seksie!

Jak już zdążyłam się kiedyś pożalić, w pracy mam wątpliwy przywilej słuchania radia. Stacja komercyjna, więc naszpikowana reklamami. Nikogo chyba nie dziwią wszechobecne reklamy leków, prawda? Jednak ja zauważyłam, że odkąd zrobiło się cieplej i ludzie chyba chętniej zrzucają ciuchy, reklamowane są prawie wyłącznie: środki na potencję, środki na zwiększenie libido u kobiet, środki na zapalenie pochwy, pęcherza (także dla Jacka, jak dziś usłyszałam), oraz żele do higieny intymnej. Ach, jakże dobrze, że rozmawiamy o intymnych dolegliwościach, szukając rady i kuracji, zamiast okładać się zmielonymi kośćmi czarnego kota, lub wchodząc do pieca na trzy zdrowaśki (gdzie dziś zresztą pieca szukać?). Ale czy na prawdę trzeba robić to przed 24 godziny na dobę w radiu? W dodatku poziom reklam jest tak żenujący, że czasem wyłączam radio, bo kobieta śpiewająca radosnym głosem o świądzie genitaliów jakoś mnie zawstydza – widocznie cham i ciemnogrodzianin ze mnie. Ewentualnie dwie psiapsiółki opowiadają sobie, jak to miały zapalenie pęcherza i jak piekło, a pan wrzeszczy w aptece, że chce coś na potencję, bo nie wstydzi się, że mu nie dyga. Pełna jestem podziwu dla dystansu do siebie, ale jakoś tak mnie wychowano, że krzyczenie publicznie o swoich dolegliwościach uważam za nieeleganckie.
O chorobach i dolegliwościach powinno się moim zdaniem rozmawiać z lekarzem i najbliższą rodziną/przyjaciółmi. Radio powinno w ramach misji społecznej zachęcać do regularnych badań, kontroli medycznych, profilaktyki – niestety, oferowanie cudownych panaceów i sugerowanie, że choroby ginekologiczne i urologiczne można leczyć preparatem „z radia” bez recepty, nie poprawi stanu zdrowia społeczeństwa. Kto by tam słuchał wygłoszonej półgębkiem regułki o kontaktowaniu się z lekarzem lub farmaceutą, skoro pani doktor z radia powiedziała, że świąd i upławy to na pewno zwykłe zapalenie i wystarczy podmyć się czarodziejskim płynem za 15,99? Koszmarne są również peany na temat środków wspomagających wypróżnienie i sugestywne westchnięcia ulgi tych, którym rzekomo pomogły. Czekam jeszcze na odgłosy z toalety, na potwierdzenie skuteczności. To będzie takie innowacyjne, przełamujące staroświeckie tabu i „młodzieżowe”, ho ho ho! Człowiekiem jestem, więc nic co ludzkie, nie jest mi wstydliwe!
Zatrważa mnie również reklama „viagry-light” dla kobiet, w której wypowiada się „para” – on z radością przyznaje, że ostatnio bardziej ją pociąga i jest jakiś taki lepszy w „te klocki”, a ona z politowaniem w głosie oznajmia, że wpieprza tabletki zwiększające doznania, a ten baran wyobraża sobie, że jej orgazmy to jego zasługa. Hohoho, pewnie myśli, że to on jest taki super – ni chuchu! Stereotyp, że kobiety to aseksualne, kłamliwe pustaki, robiące facetów w konia bez przerwy jest fenomenalnie utrwalony. Poza tym ja odczytuję to jako komunikat: mogę być z beznadziejnym facetem, który mnie nie pociąga, nie pasuje mi w łóżku, w zasadzie chyba go nawet nie lubię, ale sobie coś łyknę, wyobrażę sobie Brada Pitta czy tam kogokolwiek i jakoś to będzie. Jeszcze się z koleżankami pośmieję, że ma małego, albo śmiesznie stęka, ale będzie beka! Ze zgrozą zauważam, że niektóre kobiety rzeczywiście tak robią. Co to jest, wie ktoś? Strach przed samotnością? Przed byciem „starą panną”? Wypada kogoś mieć, choćby śmierdział i kompletnie nie kręcił? A może to kompleksy – lepszego i tak nie znajdę? Nie wiem, nie rozumiem i rozumieć nie chcę, nie popieram. Bo jeżeli jedynym, co się łyka jest tabletka na libido, to jeszcze pół biedy – ale jednak częściej łyka się winko, słodkiego drinka, prozac czy valium. Utwierdzanie reklamą kobiet w przekonaniu, że można być z byle kim i farmaceutykiem zmienić sobie żałosną rzeczywistość jest wyjątkowo amoralne, w moim osobistym odczuciu. To typowa promocja życia w fałszu i kłamstwie, pokazywanie, że można najbliższą osobę oszukiwać i świetnie się bawić, że lepiej problemy zamieść pod dywan, niż rozwiązać. Nie warto dziś zastanawiać się, dlaczego partnerowi „się nie chce”, albo dlaczego jest mi z nim gorzej – przecież wszystko mamy w tabletce, wystarczy połknąć i popić.
Świat reklam telewizyjnych i radiowych przenosi się do rzeczywistości: w busie, w sklepie, w restauracji, na przystanku czy ławce w parku możemy złapać uchem niechcący fragmenty rozmów, które powinny poza czworo uszu nie wykraczać. Słuchanie nastolatki żalącej się, że ją po ostatniej sobocie piecze, albo eleganckiej pani w średnim wieku, który jogurt wreszcie pomógł ulżyć z jelit budzi we mnie autentyczną agresję. Skoro czują się w obowiązku poinformować o tym bliskich, proszę robić to w odosobnieniu, a nie w miejscach publicznych, głosem afektowanym i z emocji podniesionym, słyszalnym w całym obiekcie i przez wszystkich obecnych. Ale skoro w mediach nie usłyszy nic innego, cóż się dziwić, że ludziom powszednieje… Aby nie złapać się nagle na opowieściach o biegunce, od dziś zmieniam bezapelacyjnie stację radiową, a niech nawet reszta w biurze protestuje! W trosce o własne zdrowie psychiczne kończę ze słuchaniem o zdrowiu fizycznym od źródeł o wątpliwych kompetencjach.
Żeby nie było tak całkowicie bez akcentu myśliwskiego, na koniec kawał:
- Pani zmarły mąż był dobrym myśliwym? – zapytali goście panią domu, patrząc na wiszące głowy zwierząt w salonie.
- Nie, był słabym weterynarzem…

Komentarze