Niespodziewane spotkanie

Jadę sobie po pracy do mechanika. Jak zwykle, gdy muszę odwiedzić ten przybytek, humor mam przewspaniały, tfu, bladź! Droga prosta, dość nawet pusta, słoneczko, radio gra jakiś stary przebój. Wtem widzę w oddali w polu jakiś ruch. Ruda plama pędzi przez pole wprost na drogę… Mam omamy! Z całą pewnością mam halucynację z niedożywienia! To jest absolutnie niemożliwe!!!
Przez pole, przez drogę, przez kolejne pole pędził bowiem jurny byczek wtulony rozkosznie w bok łani, ewidentnie eskortujący ją w stronę zarośli w jakimś celu. Pewnie palić po kryjomu papierosy! Zanim zdążyłam wyjąć telefon z cholernej kieszeni, a przy okazji nie zlądować wozem w rowie, zakochana para ukryła się bezpiecznie w zaroślach. Korzystając z okazji, że droga pusta, zatrzymałam samochód i szukałam wzrokiem przyczyny ich majestatycznej ucieczki – podejrzewałam psa, ciągnik, cokolwiek… Ale w polu, z którego szalona para zbiegła nie było niczego i nikogo. Może po prostu święty Eustachy chciał mi humor poprawić widowiskiem :)

Jeleni u nas nie ma zbyt wiele. Zobaczenie jednej sztuki to mały sukces, a zobaczenie pary w biały dzień, na drodze, między polami, to cud. Cud, który uratował mój dzień! Nawet u mechanika było fajnie ;) 

Darz Bór!

Komentarze