Kolejna Nowaków anegdotka – tym razem łowiecko-leksykalna

Polska język – trudna język, jak mawiał Wieszcz. Często nastręcza problemów nawet nam, Polakom, zwłaszcza, kiedy władamy jakąś gwarą na co dzień i zmienia ona diametralnie nasze postrzeganie rzeczywistości.
Na wstępie poinformuję, że ślub z Nowakiem brałam w naszym łowisku – u księdza, będącego przez lata kapelanem naszego Koła, a również wielkim przyjacielem Nowakowej rodziny, zamieszkałej w parafii w naszym łowisku – w Bobinie.
Jakiś czas przed ślubem wraz z Nowakiem wybraliśmy się na nocną zasiadkę na lisa. Ambona nieopodal naszego „myśliwskiego domku”, wśród pól, pełnia Księżyca, widoczność elegancka do obłędu. Lis nie przychodził, mnie się naturalnie nudziło (jak zwykle mnie na ambonie), poprzytulałam się do Nowaka nieco, po czym stwierdziłam, że dziś mnie już tu nic nie czeka, więc idę do domku. Nad ranem wrócił Nowak, zmarznięty i wściekły, bo schodząc po drabinie prawie nadepnął na lisa – spudłował go oczywiście popisowo i złorzeczył całemu światu na głos, że lis wykiwał go i zrobił na sino (sino od chłodu nocnego).
Po paru tygodniach siedzimy grzecznie u Teściowej rozmawiając beztrosko. Teściowa mówi nam, że dostała z Bobina telefon, że Dajrot i Nowak spadli z ambony. Nowak się wściekł nie na żarty (przypomniał mu się pewnie chytry lisek) i zaczął znów na głos złorzeczyć światu, ze szczególnym uwzględnieniem wścibskich dewotek podglądających młodą parę na ambonie i robiących głupie plotki o rzekomym z niej spadaniu.
Z Teściową spojrzałyśmy na siebie, ona nie wiedząc kompletnie o co chodzi, a ja powoli roniąc łzy ze śmiechu.
- Nowaku nieoczytany! – zakrzyknęła Dajrot, krztusząc się własnymi słowami z nieopisanej radości. – Nikt tu o spadaniu z naszej ambony nie mówi! Tu chodzi o to, że proboszcz w Bobinie odczytał nasze zapowiedzi!
Ambona znaczeń ma wiele, to fakt – łatwo jednak poznać po tej anegdotce, że Nowakowi jeszcze do lasu pilniej, niż do świątyni…
Darz Bór!

Komentarze