Łowiectwo dla intensywnych

Zainspirował mnie do napisania tego postu pewien przedziwny wpis na jednym z łowieckich forów (nie będę mu robić reklamy, więc nazwy nie podam). Pewien jegomość, bo jakoś ciężko mi pisać Kolega, postanowił się podzielić swoimi propozycjami na zmianę modelu polskiego łowiectwa. Wyszło mi z analizy tekstu, że powinni w PZŁ pozostać wyłącznie „intensywnie polujący myśliwi”, którzy martwią się o wysokość szkód, pilnują pól po nocach i dniach, strzelają masowo drapieżniki, a spadać winni „buce z piórkiem w kapeluszu” i „pyskate diany”, z czego te ostatnie do kuchni. Wyszło mi, że jestem bucem, i to pyskatym w dodatku, więc jedną nogą stanęłam w kuchni, a drugą w przedpokoju. I kręciłam łbem z niedowierzania…
 
Jegomościowi zapewne przyświecały wzniosłe idee, coby Związek i Koła zaoszczędziły trochę kasy na szkodach, bo planował premiowanie „intensywnych” (hahaha, ale mnie to bawi, sorry!) niższymi składkami, a buców wyższymi – bo skoro nie polują, to ich wina, że są szkody. Rozumiem, jeśli się faktycznie dupę odparza na ambonie i płaci tyle co Dajrot, która miota się na zbiorówkach i z rzadka na indywidualnym, a jeszcze gówno strzeli, to może człowieka szlag trafić.

UWAGA – DYGRESJA: Zawsze przez to powtarzam mojemu Mężowi, że powinniśmy sobie znaleźć w końcu żonę – niech ona zajmuje się domem, może nawet dziećmi jakimiś, a my będziemy polować wtedy bez stresu… A tak to przykry obowiązek prania/sprzątania/gotowania/i innych takich takich, o których Jegomość nie ma zapewne pojęcia (no przecież jak wraca nocą do domu, to wszystko ma zrobione, to o co chodzi!?), spada na mój smukły karczek. I chwilkę mi jednak każdego dnia zajmuje…
 
WRACAM DO WĄTKU: Jednak Jegomość wyraźnie nie zdaje sobie sprawy, że łowiectwo to nie jest tylko strzelanie. Napisał bowiem, że „powinno być jasno – masz czas, jeździsz, polujesz”. No i weekendówki jak ja – wypad z PZŁ, albo płać „koledze”, który ma czas w tygodniu, że sobie za ciebie strzeli…
 
Furda promocja łowiectwa, kij z kulturą, sztuką, muzyką myśliwską, zamiast na festiwalach i targach musisz być w polu, albo za luksus imprezowania na 90-leciu PZŁ zapłacić koledze, który w tym czasie posiedzi w polu.
 
Idea zindywidualizowania odstrzałów i dokonywania niejakich przydziałów na osobę przypomina mi znany z opowieści starszych (nie zawsze mądrzejszych)  PRL i kartki na wódkę/mięso/cukierki (zależy, co kto lubił bardziej). Masz kozła, to MUSISZ strzelić kozła, a jak nie, to kara! Finansowa, bo w łowiectwie przecież tylko o kasę  chodzi (ja, jako buc z piórkiem, wolałabym staroświecki pręgierz). Masz dzika, to nie ma zmiłuj – zwolnij się z roboty, pożegnaj rodzinę na miesiąc i siedź w kukurydzy, bo jak nie, to ostatnie portki z tyłka ci komornik ściągnie.  Można by wtedy łatwo podnosić wpływy do kasy Koła – plany na wyrost, odstrzały dla każdego, a jak nie wykona – tytuł wykonawczy! Ale by było kasy, ho ho ho!
 
Widać Jegomość jest z Koła, w którym na prawdę chyba nikt nie poluje. Gdyby przyszło mu „bić się” o miejsce na ambonie/zwyżce, lub gdyby parę razy przejechał 50 km w jedną stronę i wrócił, bo dziwnym trafem znów wszystkie miejsca obsadzone miejscowymi myśliwymi, to by zmienił nastawienie do tych, co „raz do roku w Skiroławkach, w dodatku na zbiorówce”. A gdyby jeszcze na stażu ktoś mu pokazał, że łowiectwo to bogata kultura i wieloaspektowe zjawisko, a nie tylko szkody i pieniądz, to w ogóle nie założyłby tematu.
 
A co Wy sądzicie? Bo może ja, jako pyskaty buc, otumaniony oparami znad garów, się bezsensownie uniosłam, zamiast pokornie legitymację oddać i pokłonić się Zygmuntowi I Staremu?

Komentarze