„Nie śpię, bo trzymam mocz”

Przeżywałam radiowe reklamy leków niby przysłowiowa mrówka przysłowiowy okres. Rzeczywistość przerosła jednak moje zdolności pojmowania. Przydarzyło mi się, że musiałam w trybie pilnym udać się do lekarza. Ponieważ co ośrodek, to obyczaj, śpieszę objaśniać, że w „moim” ośrodku obowiązuje zasada „kto pierwszy, ten lepszy” i po prostu zajmuje się kolejkę po przyjściu. Przede mną było kilka leciwych dam, za mną przyszli jeszcze panowie i całkiem sporą grupką siedzieliśmy sobie w poczekalni. Rzeczą normalną są rozmowy, kiedy człowiek spodziewa się kilkudziesięciu co najmniej minut oczekiwania na swoją kolej. Nie mam nic przeciwko rozmowom, choć sama wolę sobie do poczekalni zabrać książkę, zwłaszcza u lekarza, gdzie ludzie uwielbiają wypytywać o cudze choroby, dolegliwości i konsultować je na bieżąco, opowiadając o swoich znajomych/sąsiadach/rodzinie/bohaterach seriali TV. A ja z kolei nie przepadam za tym… Czytając nie tylko wysyłam sygnał „nie przeszkadzać-nie zagadywać”, ale jeszcze zamykam się w fabule książki i nie docierają do mnie pierdoły z kolejki. Tym razem, że tryb udania do doktora był pilny, książki ze sobą nie zabrałam… Jakiż błąd! Powinnam była chociaż jakiś romans w kiosku kupić!!! Słuchając babć, które chyba urządziły nieformalny konkurs na najobrzydliwszą kolejkową opowieść, zastanawiałam się, czy to takie babcie zdeterminowały kierunek w jakim poszły reklamy leków, czy też one się od tych reklam nauczyły takiej…hmmm… otwartości!
Jedna ze szczegółami opowiadała co i gdzie jej wpychali przy skomplikowanym badaniu (i nie był to przegląd szczęk u dentysty, wierzcie mi…), druga, jakaś artystyczna dusza bez wątpienia, opisywała wyjątkowo obrazowo kolory, jakie przybierał jej krwiak na kolanie, trzecia pół godziny perorowała o ropiejącej ranie, nie szczędząc turpistycznych opisów wydzielin sączących się z tej rany, ich barw, konsystencji i zapachów, oraz jej metod radzenia sobie z nią z użyciem szydła, nożyczek, zapalniczki i plasterka. Szczytem zaś perwersji była babcia, która nie przyszła do lekarza. Przyszła posiedzieć w kolejce z koleżanką. I poopowiadać sobie z resztą kolejkowych koleżanek, gdzie jej co wyskoczyło, jak duże i że swędzące. Mniam.
Dwa teksty skopały moje ego, bo miałam się za dziecię absurdu, które w absurdzie czuje się jak ryba w wodzie i tworzy go dookoła siebie z gracją i finezją. Ale na żaden z poniższych tekstów bym nie wpadła, choćbym tydzień piła i rok nie spała.
Babcia 1: – Wiesz, bo Józi to będą zabieg robić – oko naciągać! (???)
Babcia 2: – Taaaak? Kolonografią?
…No fak… Nie umiem sobie nawet… A, cholera jasna, umiem. Milknę więc…
A jako drugi, anatomiczno-łowiecka prawda objawiona:
Babcia Wodzirejka: – Człowiek se nic nie może wsadzić, bo wszędzie te sarny!
Dziwić się, że babcie wolą u lekarza siedzieć i o kolonografii snuć marzenia…
Los pokazał mi, że reklamy preparatów na wzwód lub zapalenie pochwy to pikuś. Ale, jak to mówił Wieszcz, „Reklamy radiowe! Nikt się nie dowie, jak skromnie treść snuje, aż mu się zdrowie popsuje. I siądzie w kolejce u lekarza….”

Komentarze