Pewna stacja telewizyjna emitowała
niedawno węgierski film dokumentalny o polowaniu na bażanty – temat jak
najbardziej na czasie, bowiem ci z nas, którzy polują w polnych
obwodach, zaiwaniają pewnie z radością po schnących łąkach i
pustoszejących polach za kogutami. Jednakże węgierska produkcja z
polowaniem na bażanty, które ja znam, miała bardzo niewiele wspólnego – a
w moim osobistym odczuciu mało miała też wspólnego z polowaniem w
ogóle. Oto mogliśmy podziwiać na ekranie wystrojoną grupę (żeby nie
powiedzieć hordę) myśliwych, podobno z Hiszpanii, piękne psy ras
myśliwskich, sygnalistów dmących w rogi popisowo – początek jak z bajki!
Kto nie chciałby wziąć udziału w tak zgodnych z kulturą łowach? Po
chwili jednak mina mi zrzedła, gdy myśliwi rozstawili się po dwóch na
stanowisku, a już za moment okazało się, że „ten drugi” to nie myśliwy,
tylko…człowiek do podawania broni. Kiedy myśliwy wystrzelał amunicję z
jednej jednostki, ten podawał mu drugą, nabitą, i błyskawicznie nabijał
poprzednią. Jak „za szlachty”… Oj, nie spodobało mi się to – a jeszcze
bardziej rozsierdziło mnie to, że polowanie wyglądało jak połączenie
rzeźni ze strzelnicą. Ptaki napędzane były na myśliwych, którzy
dosłownie walili do nich bez opamiętania, przerzucając tylko bronią, ani
na krok nie ruszając się ze stanowisk. Psy hasały między nimi,
wyszarpując sobie jeszcze żywe czasem ptaki, „służba” nabijała strzelby,
„państwo” stało dumnie, „takie myśliwskie”. Przez pięć sekund pokazano
podchód, który bardziej wyglądał na grzybobranie, tudzież rozruszanie
kolan, skostniałych od sterczenia w miejscu. Otrąbiony pokot był
imponujący – migawki „państwa” fotografującego się z żywymi,
szamoczącymi ptakami na trokach już mniej.
Film wzbudził w nas,
oglądających-aktywnie polujących, niesmak. Zdaję sobie sprawę, że co
kraj, to obyczaj, że łowy w różnych częściach świata wyglądają różnie,
ale pokazywanie takiego filmiku w Polsce z pewnością nie posłuży
promocji łowiectwa – skoro nawet myśliwi uznali go za nieetyczny. Może
Węgrów nie urazi polowanie „na stojaka” i ze służbą, ale moja wizja
łowiectwa to chociaż kapka trudu, potu i wysiłku, kiedy przemierza się
pole z fuzją i torbą na ramieniu, kiedy grzęźnie się czasem w błocie, a
czasem trzeba przedrzeć przez młodnik, kiedy z wysiłkiem zdobytemu
zwierzęciu oddaje się swoistą cześć, że pozwolił nam się pozyskać i
nakarmi sobą nasze zgłodniałe po łowach brzuchy, kiedy przede wszystkim
jego żywot zakończa się błyskawicznie, nie narażając go na niepotrzebne
nikomu cierpienie. Tak po ludzku, z szacunku. W Polsce nadal słowo
„mięsiarz” jest określeniem pejoratywnym, wręcz pogardliwym, nasza
kultura łowiecka różni się pod pewnymi, istotnymi względami od
przedstawionej w opisywanym filmie. Warto byłoby to wyraźnie podkreślać w
rodzimych produkcjach, aby ludzie nie potrafiący oglądać TV ze
zrozumieniem nie odnieśli błędnego wrażenia, że sytuacje przedstawione w
filmiku miały miejsce w Polsce.
A ktoś z Was oglądał rzeczony filmik? Jeśli tak, to jakie mieliście wrażenia? Może nas tylko poniosła etyka i przesadzamy?
Darz Bór!
Komentarze
Prześlij komentarz