Nie ma chyba drugiego zwierzęcia tak
mocno wrośniętego w ludzką kulturę, jak niedźwiedź. Rozmaite podgatunki
zamieszkują niemal cały świat, podobnie jak ludzie dostosowując się
nawet do bardzo ciężkich warunków. Nie ma chyba mitologii, w której nie
występowałyby legendy i opowieści o kudłaczach obdarzonych
nadprzyrodzonymi mocami, wychowujących herosów niedźwiedzicach,
zaklętych w misie winowajcach. Tak też w literaturze to zwierzę zajmuje
poczesne miejsce, stając się głównym lub drugoplanowym bohaterem – od
baśni i bajek dla dzieci, przez literaturę faktu, historyczną, po
przygodowe powieści, czy nawet horrory. Jako osoba zafascynowana głęboko
bardzo bogatym kulturowym znaczeniem niedźwiedzi, chciałabym
przedstawić Wam kilka pozycji książkowych, w których występują leśni
mocarze i przybliżyć ich różne oblicza w literaturze. Propozycja na
dziś: Jacek Hugo-Bader „Dzienniki kołymskie”
Dzienniki połknęłam w dwa dni, już
jakiś czas temu. Dokumentalna opowieść o podróży przez Rosję porwała
mnie jak syberyjska rzeka, Lena, zakotłowała mi w głowie swym nurtem,
wypluła na brzeg rześką, odświeżoną, odnowioną. Jest to z pewnością
jedna z książek, które miały wpływ na mój światopogląd, a przede
wszystkim wzmogły we mnie szacunek do tego, co mam – świat w niej
opisany, tak przecież od nas nieodległy (czy w przestrzeni, czy nawet w
czasie – cóż to 50-60 lat nawet?), wprawiał mnie nieustannie w
osłupienie, czasem przerażenie, czasem bawił nieco, choć gorzkim
humorem. Gułagi, szamani, oligarchowie, tajga i tundra, żołnierze i
więźniowie, myśliwi i wydobywcy złota, bogaci do obrzydliwości i ubodzy
tak, że bardziej się nie da – Hugo-Bader widział to wszystko, a nam o
tym opowiedział. Wiele miejsca w swej opowieści poświęcił złowrogim
mieszkańcom Syberii, budzącym strach wśród ludzi szatunom, czyli
niedźwiedziom, które zakosztowały ludzkiego mięsa.
Syberia jest krainą nieprzyjazną w
równym stopniu dla wszystkich. Ludzie chronią się w domostwach,
ogrzewają piecami, ubierają ciepłą odzież. Dla zwierząt kluczową sprawą
jest zmagazynowanie odpowiedniej warstwy tłuszczu chroniącej ją przed
wyziębieniem. Niedźwiedzie okresowo zapadają w sen zimowy, ale aby się
do niego odpowiednio przygotować, muszą obłożyć się dokładnie sadłem –
łowienie ryb, polowanie na renifery, pieczołowite zbieranie jagód i
grzybów wymaga wysiłku i zadania sobie trudu, zaś złapanie powolnego,
słabiutkiego, a przecież pożywnego człowieka przy wszystkich powyższych
wydaje się bułką z masłem. Kiedy niedźwiedź „nauczy się”, że ludzkie
mięso jest prostsze do zdobycia niż inne pożywienie, na stałe pozostanie
w pobliżu uczęszczanych traktów i ludzkich osiedli. Hugo-Bader opisuje
historię jednego ze słynnych szatunów, który przez lata mścił się za
schwytanie na stalowe wnyki. Rozszarpał dwóch mężczyzn, którzy zastawili
na niego sidła, zaś później grasował wiele lat na Kołymskim Trakcie.
Polowały na niego całe rzesze myśliwych, łącznie z łowami z
helikopterów, on zaś potrafił wyciągać kierowców z ciężarówek i taką
łatwością, z jaką człowiek otwiera blaszaną konserwę. Wedle Rosjanina,
który Autorowi opowiedział tę historię, ludożerca został w końcu
odstrzelony, posiadając na koncie trzynastu ludzi. Nie jest on jednak
jedynym przypadkiem, gdyż dwa lata temu niedźwiedzica z trójką młodych
zabiła dwoje nastolatków, a nawet tego roku media podawały informacje o
grasujących wśród ludzkich osiedli olbrzymach, włamujących się nawet do
domostw w poszukiwaniu pożywienia.
Dlaczego swoje niedźwiedziowe opisy
rozpoczynam od ludojadów? Ponieważ mimo całej mojej fascynacji tymi
zwierzętami mam cały czas w pamięci, że są to drapieżcy, istoty
przystosowane do polowania, a przy tym potrafiące z łatwością pozbawić
życia słabo przystosowanego do walki z takim przeciwnikiem człowieka.
Ludzie mieszkający z dala od natury zdają się natomiast całkiem
zapominać o tym aspekcie rodzimych drapieżników (także wilków, psów,
kotów), widząc w nich jedynie pluszowych przyjaciół i towarzyszy. Drażni
mnie fakt, że „misia” traktuje się jako wielką, słodką zabawkę,
jeżdżącą na rowerze kukłę o słodkim pyszczku – kochajmy kudłacze, ale
pamiętajmy, że ich słodkie mordy pełne są ostrych zębisk, a pazury w
niczym nie przypominają żelowych tipsów i nie służą ozdobie zwierzęcia.
Jacek Hugo-Bader „Dzienniki kołymskie”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2011P.S. Kolejny wpis: O miśku, co się kulom nie kłaniał
Komentarze
Prześlij komentarz