Winna bycia atrakcyjną

Mój wpis powstał pod wpływem kilku maleńkich wydarzeń z ostatniego miesiąca, które nakazały mi zastanowić się nad tym, co wolno atrakcyjnej kobiecie, a czego nie wolno. Nie według mojej opinii – według obserwacji otaczającej rzeczywistości. Poniżej przytoczone pseudo-prawdy uderzyły we mnie z różnych stron – internetowych, naturalnie.
Po pierwsze: każda kobieta powinna starać się być atrakcyjna, chudnąć, malować się, nosić obcasy, eksponować walory i tuszować wady. Ale z drugiej strony jeśli to robi, to znaczy, że jest zniewolona stereotypami i nie lubi siebie samej. Bo gdyby lubiła, to by się nie malowała! Nie goliłaby nóg i pach, ani żadnej rzeczy, która jej jest! Nie ubierałaby kusej spódnicy, gdyby nie chciała krzywymi nogami wodzić na pokuszenie cudzych chłopów. Nie byłoby to NA PRAWDĘ ATRAKCYJNEJ kobiecie potrzebne, przecież nawet nieumyta i w brudnym podkoszulku wyglądałaby rozczulająco. Atrakcyjna kobieta nie powinna się sztucznie upiększać, basta. Każda, która to robi, to tandetna lampucera.
Po drugie: atrakcyjna kobieta nie powinna zajmować żadnych stanowisk. Minister na obcasach i w makijażu to „żal” i „żenada”, nie licująca z powagą instytucji, a seksowna pani prezes na pewno dochapała się stołka, chapiąc komuś coś, pod stołkiem. Jak blondynka, to matoł, jak brunetka, to dziwka, a jak ruda, to jedno i drugie. Atrakcyjna kobieta nadaje się wyłącznie do łóżka, bo na okładkach czasopism i katalogów też się nie powinno ich pokazywać – wszak to seksizm i poniżanie mniej atrakcyjnych, a ponadto szczucie cycem. No dobra, od biedy niech sobie coś tam reklamuje, byle by nie był to: samochód, motor, militaria, broń. Bo przecież atrakcyjna kobieta na bank się nie zna na żadnym z powyższych, więc „dżisas, jakie to żałosne, laska na motorze/ze strzelbą, pffff… Do kuchni! (fap, fap, fap)”. Niech reklamuje lek na zgagę, jogurt na zaparcie, płyn do płukania prania i margarynę – wtedy bowiem pokaże, że ładna kobieta może się spełniać w domu, a nie szukać kwadratowych jaj robiąc karierę, a ponadto pokaże, że ładne też cierpią na biegunkę. To takie rozwojowe i poprawne politycznie!
Po trzecie: atrakcyjna kobieta nie powinna zdawać sobie sprawy ze swojego uroku. Powinna narzekać, że gruba, że pryszcze, że nogi śmierdzą, weź się, przecież jestem wstrętna! Ale niezbyt często, bo wyjdzie, że próżna kokietka. Powinna przepraszać za figurę, tłumacząc się płaczliwie przyśpieszonym metabolizmem. Powinna mówić, że włosy to jej takie fryzjerka zrobiła, ona chciała mysi kolor i trwałą jak Cindy Lauper. Powinna wstydzić się urody, chodzić w worku i ze spuszczoną głową, z przetłuszczonymi włosami i skrzywioną gębą. Żeby mniej urodziwych nie drażnić zanadto. A jak się ubierze w mini, to ździra.
Po czwarte: atrakcyjna kobieta powinna ubierać się w kolory stonowane, a fasony skromne! Jak spódnica czy sukienka, to tylko za kolano, jak tunika, to do spodni, jak szorty, to do kolan i szerokie, żeby ukryć wszeteczne krągłości. Bluzki pod szyję, koszule na ostatni guzik, golfy też niemile widziane, bo na biuście się odznaczają. Sweter, prochowiec, szalik czy apaszka aż pod nos. Skoro taka atrakcyjna, to po co nogami świeci, aaaa? Jak taka ładna, to czemu dekoltem szczuje, heeee? Po co ładnej dziewczynie czerwona kiecka? Ładne się nie muszą w czerwone ubierać, tylko łatwe!
Z każdą z powyższych wypowiedzi zetknęłam się ostatnio. Czy to na forum, czy na cudzym blogu, czy na profilu Facebookowym. Nie dotyczyły bezpośrednio mnie, ale szydzenie lub ubliżanie komuś, kogo jedyną winą jest przyciąganie wzroku i zainteresowania płci niekoniecznie przeciwnej, działa mi cholernie na nerwy. Podobnie jak uznawanie, że ładny = głupi, próżny, zdolny tylko do wyglądania. Tym bardziej, że z doświadczenia wiem, iż najbardziej atrakcyjne osoby po dłuższym zlustrowaniu wcale nie są idealnie zewnętrznie piękne, a ich magnetyzm wynika z poczucia własnej wartości, zadowolenia z siebie, pełnej siebie akceptacji. I chyba to stanowi dla „hejterów” największy problem – sami czując się nie do końca „spoko”, czują się w powinności zdołować każdego, błędnie zakładając, że podchodzi do siebie bezkrytycznie i się wywyższa.
Pisałam już kiedyś o podobnym zjawisku we wpisie „Komu wadzi kobiecość w lesie?”. Dziś zastanawiam się ogólnie: komu wadzi makijaż? Komu przeszkadza sukienka? Przecież w spódnicy mogę świetnie strzelać na zawodach, a w krótkich spodenkach wyruszyć w maju na koziołka – wierzcie, da się i nie boli. Można też rzucać nożami w legginsach, jeździć na off-road w dżinsowych szortach i kusej bluzce, a nawet wykładać matematykę z tuszem na rzęsach i różem na policzkach. Można gotować w małej czarnej i białym topie bez pleców, i to tak, że palce lizać. Można być doskonałą matką w pończochach i satynowym gorsecie z koronkami! Jedno drugiemu nie wadzi. Więc komu wadzi? Chyba tym, które/którzy by chcieli, ale się boją ;) Nie różu i tuszu – atrakcyjnych kobiet.

Komentarze