Na wstępie zaznaczę, że jest duże grono
prawdziwych miłośników zwierząt, którzy poprzez internetowe akcje
wspierają schroniska, poszukują domów dla bezpańskich zwierząt, czy
ścigają zwyrodnialców znęcających się nad zwierzętami. Są między nimi
osoby nie popierające łowiectwa z przyczyn światopoglądowych, ponieważ
sprzeciwiają się jakiemukolwiek pozbawianiu zwierzęta życia – żyją nieco
w iluzji, wierząc, że świat jest miejscem, w którym może nie istnieć
śmierć, ale do każdych poglądów człowiek ma prawo, póki nie są to
poglądy krzywdzące inną osobę. Ale ja chciałam dziś skupić się na
gromadce wzajemnie się adorujących osobników, płci najczęściej żeńskiej,
która kwalifikuje się do konsultacji psychiatrycznych. Na potrzeby
wpisu nazwiemy sobie tę grupę „obrońcami zwierząt”.
W weekend na moim facebookowym profilu
rozpętała się prawdziwa burza. Któraś z „obrończyń zwierząt” udostępniła
moje zdjęcie z wulgarnym opisem, po czym wspólnie z koleżankami i
kolegami zaczęła wypisywać obelgi na moim profilu, a do mnie trafiło
kilka prywatnych wiadomości w równie „życzliwym” tonie. Przejrzałam
sobie naturalnie osobiste profile tych osób, aby wiedzieć, z kim w ogóle
mam do czynienia. Treści, jakie ci ludzie zamieszczają, to po prostu
jakiś koszmar. Ich tablice pełne są zdjęć obrzydliwych,
przedstawiających poćwiartowane zwierzęta, obdarte ze skóry, cierpiące,
naturalnie z łzawym podpisem, jak to się solidaryzują i jaki to człowiek
jest okropny. Zrozumiałabym może, gdyby to były incydentalne
publikacje, żeby wstrząsnąć odbiorcami. Ale oni wrzucają to codziennie, w
liczbie kilku – kilkunastu wpisów! Jak chorym człowiekiem trzeba być,
aby codziennie przeszukiwać Internet za jak najbardziej okrutnymi
zdjęciami, publikować je na swojej tablicy, razem z kółeczkiem podobnych
sobie obłąkańców emocjonując się nimi i posyłając w świat? Chyba z tych
zdjęć te panie nauczyły się wszystkich tych rzeczy, których mi życzą i
którymi mi grożą, bo ja pojęcia nie miałam, że w taki sposób można
pragnąć potraktować człowieka. No właśnie… Bo za tą rzekomą wielką
empatią dla zwierząt kryje się ogromna nienawiść do ludzi, zwłaszcza
tych, którzy coś w życiu robią i są z tego dumni, sprawia im to radość i
satysfakcję, potrafią się tym z pasją podzielić z innymi. Kliknięciem
„lajka” lub zwyzywaniem obcej kobiety w Internecie żadna z tych osób nie
pomogła przyrodzie, nie uratowała żadnego zwierzęcia, nie wniosła nic
do społeczeństwa, poza prymitywizmem i chamstwem. Ale i tak mają
poczucie, że zrobiły rzecz wielką dla przyrody, że ją tak wspaniale
chronią.
Istotne jest to, że osoby te cały czas
dopatrują się w myśliwym człowieka, który czerpie przyjemność z zabicia.
Nie mieści im się w głowie, że strzał można oddać bez uczucia
niezdrowego podniecenia, że może być to najzwyklejszy sposób zdobycia
jedzenia, ochrony upraw przed zniszczeniem, redukcji liczby drapieżników
niszczących populacje drobnej zwierzyny. Pewnie, że każdy z nas cieszy
się z udanego polowania, ale każdy z nas oddaje zwierzynie należny
szacunek, dziękując, że pozwoli nam się ubrać czy nasycić. Osoby, które
tak namiętnie rozpisują się o naszej rzekomej wysublimowanej
przyjemności z zabijania same prawdopodobnie odczuwają niezdrową i chorą
satysfakcję z publikowanych przez nie krwawych treści, ukrywając ją pod
płaszczykiem „obrony zwierząt”. Na profilach myśliwych znajdziecie w
większości estetyczne zdjęcia, należycie ułożoną zwierzynę, z ostatnim
kęsem i pieczęcią. Na profilach „obrońców zwierząt” są zaniedbane i
pokrzywdzone psy, koty, oskubane żywcem kury, rytualnie ubijane bydło,
chore i cierpiące zwierzęta oraz obrzydliwe rysunki, które „mają zwrócić
uwagę ludzi na problemy zwierząt”. Zwróciły moją uwagę na ogromne
problemy emocjonalne tej grupki, która wręcz napawa się tymi treściami,
ulega zbiorowemu choremu uniesieniu oglądając je i komentując, podobnie
jak w przypadku obrzucania mnie błotem. Żeby było zabawniej, niektóre z
tych osób uważają, że gdyby myśliwy był zatrudniony na etacie i w ramach
obowiązków służbowych wykonywał polowanie, to wszystko byłoby ok, bo
„nie miałby wtedy przyjemności”. Współczuję im miejsc pracy (albo ich
permanentnego braku), skoro mają pojęcie o jej wykonywaniu jako
przykrym, ciężkim i znojnym obowiązku, z którego nie są w stanie czerpać
radości i satysfakcji. Ciekawie któryś z myśliwych zapytał, w jaki
sposób mierzy się przyjemność, czy jest jakaś skala i od którego jej
stopnia jest ok, a od którego już nie… Żadna z pań nie była w stanie
odpowiedzieć. Zresztą ich celem nie była rozmowa, dyskusja, a zwykły
lincz obcej osoby, „bo mogę”. Zabawne, że komentarze głównie dotyczyły
wyglądu i zdrowia psychicznego, a pochodziły od osób w zdjęciach
profilowych zamieszczających psy, koty, które najwyraźniej wstydzą się
własnych twarzy, ale czują w obowiązku ocenienia czyjejś. Te osoby są
zapewne w pełni świadome, że wyzwiskami w sieci nie zniosą zakazu
polowania, nie odwiodą mnie od mojej działalności, nie wpłyną na
zaprzestanie publikacji. Paradoksalnie za to przybyło mi bardzo wielu
zwolenników i fanów, a nawet niektórzy znajomi tych dam strofowali je w
komentarzach i byli oburzeni chamskim zachowaniem. I to jest pozytywny
efekt całej opartej na negacji akcji: wiele obcych, „nowych” osób
napisało do mnie wiadomości z wyrazami wsparcia, sympatii, zajrzało na
mój blog, przeczytało wpisy i zainteresowało się nimi żywo. O poparciu
znajomych nie mogę nie wspomnieć, bo także po drodze oberwali od
rozszczekanej chamskiej tłuszczy – dzięki, że nie schowaliście głów w
piasek. Ale byli i rzeczowi weganie, którzy po prostu przedstawili swój
pogląd i wyrazili opinię o łowiectwie, nie używając przy tym ani
wulgaryzmów, ani subiektywnych ocen mojej osoby. Bardzo szanuję osoby,
które kierują się rozumem i rozsądkiem, a nie nienawiścią do drugiej
osoby.
Zabawne, że ci ludzie obrzucają błotem
myśliwych, rzeźników, rolników, jako zwyrodnialców, jednocześnie
szczycąc się dokarmianiem bezpańskich psów i kotów, czy też posiadaniem
ich po prostu. Zdaje się, że wyparli ze świadomości fakt, iż kocia i
psia karma produkowane są z mięsa, a do ich sporządzenia także poniosły
śmierć „niewinne” zwierzęta. Paradoksalnie zwiększają popyt na karmę,
mnożąc drapieżniki bez umiaru i rozsądku, a więc czynnie biorą udział w
tym, czemu się tak bardzo sprzeciwiają – uboju bydła, trzody i drobiu.
Nie dopuszczają do siebie, że to całkiem naturalne, że jeden organizm
zjada drugi, budując iluzję wokół faktu, że własnoręcznie nie zabili
zwierzęcia, zlecając to komuś, kogo na koniec jeszcze oplują.
Istnienie naszej cywilizacji bez
łowiectwa jest możliwe. Pod warunkiem, że w inny sposób będziemy
eksterminować nadmiar dzikich zwierząt, zagrażających rolnictwu,
leśnictwu, przemysłowi ogółem, oraz ludzkim siedzibom. Zrobiono tak w
Holandii, gdzie po zakazie polowań na dzikie ptactwo zagazowano tysiące
gęsi, które stanowiły zagrożenie dla pracy wiatraków oraz upraw rolnych.
Było ich zwyczajnie za dużo i trzeba było tę liczbę zredukować.
Postępowa Holandia wybrała więc zagazowanie i kremację, zamiast pozwolić
ludziom upolować i zjeść ptaki. Kiedy upoluję i zjem zwierzę, jego
życie znaczyło coś, pozwoliło mi przeżyć kolejny dzień, nakarmiło mnie,
moją rodzinę i psa. Ale kiedy dokonuję holocaustu na gęsiach, po czym
ich truchła wrzucam w ogień, to ta śmierć jest obrzydliwie bezsensowna, a
ich życie znaczy tyle, co nic. Byle tylko przypadkiem jakiś myśliwy nie
miał „przyjemności”. Tak daleko człowiek odszedł od natury, że, wbity
w butę i niedouczony, usiłuje zmieniać jej prawa, opierając się tylko
na osobistych emocjach i nieracjonalnych przesłankach. Smutne i żałosne…
Komentarze
Prześlij komentarz