„Ojciec, prać?” – czyli co zrobić z dzikami we Wrocławiu?

Kilka dni temu gruchnęła „łamiąca wiadomość”, że we Wrocławiu władze miasta chcą zezwolić na odstrzał grasujących między blokami i domami dzików. Natychmiast uaktywnili się radni miejscy, którzy własnymi ciałami chcieli bronić dziki przed kulami, sugerując odłowienie i wywiezienie zwierząt „do lasu”. Jednakże ta procedura jest od dłuższego czasu wdrażana przez Urząd Miasta, została nawet niedawno zwiększona liczba odłowni, a praktyka pokazuje, że jeśli nawet wywiezione dziki nie wracają, to na opuszczony przez nie obszar natychmiast wchodzą nowe. To logiczne – jeśli na półce mam zbyt dużo towaru, to włożenie pierwszego z brzegu przedmiotu na sam tył półki nie spowoduje rozszerzenia miejsca, ale wypchnięcie poza półkę drugiego w kolejności przedmiotu. Wybaczcie tak obrazowe i łopatologiczne wyłożenie, ale wydawać by się mogło, że niektórzy wrocławscy radni tej zależności nie pojmują…
Czy odstrzał jest więc absolutną koniecznością? W tym momencie sądzę, że tak. Dziki w mieście to nie tylko wystraszeni mieszkańcy, czy poturbowane psy. To również, z czego zdają nie zdawać sobie sprawy obrońcy dzików, dzikowe kupki i siuśki, zryte trawniki, zdewastowane śmietniki i rozniesione po okolicy odpady, kolizje drogowe, zagrożenie dla bezpieczeństwa i ładu publicznego, oraz zagrożenie sanitarno-epidemiologiczne. Nie jest sekretem, iż zbyt wielka populacja to zagrożenie epidemiami chorób zakaźnych, patrz: Afrykański Pomór Świń, oraz łatwym przenoszeniem pasożytów. Pies wąchający dziczą kupę na trawniku może przynieść ci na buzi do domciu całą masę wspaniałych, mikroskopijnych żyjątek, których odłowić i wywieźć za miasto nie sposób, a na których pozbycie się możesz potrzebować lat i kilogramów leków. Nie tylko ty – twoja rodzina też!
Płacisz ubezpieczenie AC? Pewnie nie, bo drogie i zazwyczaj się nie przydaje… Kiedy jednak zostaniesz zaszczycony przez dzika uderzeniem w bok auta, lub wskoczeniem przed maskę, gorzko zapłaczesz, że poskąpiłeś głupich kilku stów – ubezpieczenie OC nie pokrywa szkód spowodowanych przez kolizję ze zwierzyną, a zarządca drogi z pewnością poradzi sobie w sądzie z Twoim pozwem.
Aby zachować ład, porządek i bezpieczeństwo mieszkańców miast, należy doprowadzić do takiego stanu populacji dzika, aby „zmieścił” się poza miastem – to już nie działanie profilaktyczne, czy prewencyjne, ale usuwanie skutków zaniedbań ze strony miasta i jego mieszkańców. W kolejnych punktach, które pozwolę sobie wypisać jako dalsze zalecenia dla rozwiązania problemu dzików w mieście, będziecie mogli ujrzeć wszystko to, czego miasto (jako władze i mieszkańcy, cała społeczność) do tej pory nie zrobiło (lub zrobiło), aby do dziczej inwazji nie dopuścić.
1. Gospodarowanie odpadami
Dzikie zwierzęta nie wybierają życia w mieście, bo lubią smog, beton i ludzkie towarzystwo. Kierują się tymi samym powodem, co bardziej rozmarzeni mieszkańcy malutkich wiosek: przekonaniem, że w mieście żyje się łatwiej. Tyle tylko, że w przypadku dzików to fakt – jedzenie leży wszak na ulicy! Worki ze śmieciami wystawiane przed posesję, wysypujące się śmietniki, kontenery pod supermarketami pełne przeterminowanych lub nadgniłych produktów spożywczych, a nawet wystawiane dla bezpańskich kotków miseczki pod piwnicznymi okienkami, to prawdziwe uczty dla brunatnej watahy. Wystarczy zatem odpowiednio zabezpieczyć odpady, zorganizować odbiór śmieci z gospodarstw domowych, sklepów i lokali gastronomicznych w taki sposób, aby dziki, kuny, lisy i inne stwory nie miały do nich nieograniczonego dostępu. Rejony górskie, gdzie nie brak niedźwiedzi, radzą sobie z tymi amatorami resztek stawiając „niedźwiedzioodporne” śmietniki – przed dzikiem znacznie łatwiej zabezpieczyć odpady, gdyż nie ma chwytnych łap i nie otworzy zatrzaśniętego kontenera.
2. Likwidacja karmników dla „dziczyzny” na osiedlach
Dobrych i wrażliwych ludzi nie brakuje. Jednak większość z nich zamiast wesprzeć starszego wiekiem sąsiada z niską emeryturą, osoby niepełnosprawne, przewlekle chorujące, czy jakąś rzetelną fundację, woli angażować się w samodzielne akcje pomocowe, ograniczające się do wykładania plastikowych miseczek i talerzyków z jedzonkiem. Dla kotków, dla kun, dla lisków, a także dla dziczków. Prośby władz miasta czy nawet innych mieszkańców osiedli nic nie dają – zdeterminowani karmiciele noszą suchy chleb, owoce, ziemniaki, resztki swoich posiłków i co tylko wpadnie im do głowy, że dziczki będą lubić. Wdzięczne ciamkanie, a czasem nawet pozwolenie na pogłaskanie się, są najwspanialszą nagrodą dla oczarowanych „dziczyzną” karmicieli. Do głowy nie przychodzą im wymienione wcześniej zagrożenia wynikające z obecności zwierzyny w mieście oraz bezpośredniego z nią kontaktu, a sąsiedzkie nawoływania mają w głębokim poważaniu. Skoro są metody walki z puszczonymi samopas psami, to można przenieść je na niepokornych karmicieli i za wykładanie odpadów czy produktów żywnościowych dla bezpańskiej menażerii nakładać wysokie mandaty – wyeliminuje to kolejny czynnik wpływający na wzrost populacji dzika w mieście.
3. Wabienie zostawmy wabiarzom
Często zdarza się, że ludzie sami usiłują oswoić dzikie zwierzęta, zachęcając je, głównie dawaniem żywności, do powracania na osiedla. Jest to dość podobne do wcześniej wspomnianego dokarmiania, ale czynione nie z poczucia misji nakarmienia głodnych, a dla zabawy – żeby sobie synek pogłaskał, albo żeby żona fotkę z lochą wrzuciła na Fejsa. Dzik jawi się tym samozwańczym wabiarzom małpką w Krynicy, czy Białym Misiem na Krupówkach, taką fajną turystyczną atrakcją, która skoro zajada loda z ręki, to da się pocałować w „ryj”, a może przejechać na grzbiecie. Kiedy jednak „atrakcja” pokaże „rogi” (a częściej oręż), pierwsi pędzą do Straży Miejskie, Policji i Urzędu Miasta, myśliwych winiąc za poszarpane, daj Boże by tylko, gacie, oraz postulując wybicie dzików do nogi. Sposób na takich poszukiwaczy materiałów na Instagrama? Taki sam, jak w przypadku karmicieli – przywabianie dzikich zwierząt w miastach powinno być karane mandatem i koniecznością posprzątania po czworonożnych kumplach. Albo ich pobratymcach.
Jednocześnie należy rozważyć działania w drugą stronę – przeszkolenie i odpowiednie wyposażenie służb porządkowych, które przeganiałyby i płoszyły dziki z osiedli. Specjalnie piszę, że po przeszkoleniu, gdyż te osoby muszą wiedzieć, kiedy i w jaki sposób utrudniać zwierzętom życie, aby postanowiły pojechać na długie wakacje do rodziny z prowincji. Biedny bowiem nieświadomy śmiałek, który kijem chciałby przeganiać pasiaki!
4. Dziczyzna jest dobra – przekonaj się sam
Skoro już mieszkańcy wyhodowali sobie tyle dziczków, karmiąc je i nie utrudniając im życia, kiedy w drodze odstrzału ureguluje się liczebność zwierząt i doprowadzi ją do rozsądnego poziomy, warto byłoby przemyśleć urządzenie wielkiej wyżerki dla społeczności, z pieczonymi dzikami i pachnącą kiełbasą w rolach głównych. Ceny za kilogram dzika na skupie są dziś niskie, gdyby odpowiednio rozpropagować spożycie dziczyzny, oraz gdyby ludzie przekonali się, że to mięso jest nie tylko zdrowsze, niż „sklepowe”, ale i na prawdę smaczne, to zamiast eksportować dziczyznę za granicę, moglibyśmy sprzedawać ją na pniu u siebie, w dodatku po rozsądnych cenach. W ślad za tym poszłaby również większa zgoda na odstrzał – upadłby argument, że myśliwi przeżerają wspólną własność, jaką są dzikie zwierzęta w stanie wolnym. Moglibyśmy wreszcie zeżreć ją razem, w wolnym od dzików mieście.
Są wciąż osoby, które będą pisać, że „zabraliśmy dzikom ich przestrzeń i domek, to co się dziwimy, że one wchodzą do naszego”? Ale ja sądzę, że są to osoby mieszkające na najwyższych piętrach bloków, pewne tego, że do ich „domku” dzik nigdy nie wejdzie, nie jeżdżące samochodami, rzadko wychodzące z domu i nie mające rzeczywistych kontaktów z ludźmi, więc pasożytami i chorobami też niezagrożone. Czy to one powinny decydować o życiu całej reszty? Zostawiam Wam do przemyślenia…
kotmawolne

Komentarze