Podsumowanie minionego weekendu

Śnieżek, leciutki, po chwili ustępujący mrozik, jasny i prawie pełny Księżyc na niebie, a my siedzimy cichutko, jak myszki pod miotłą, na ambonie pod zagajnikiem. Przed nami puste białe pole, nieco dalej gęsty las, po lewej mamy zaś rzadką remizę. Na kniazianie, tym razem nie zająca, a Sławka, reaguje sprytny mykita. Widzę go przeskakującego po miedzy, pokazuję palcem i syknięciem zwracam uwagę towarzysza na konkretny kierunek. Po chwili ryży przemieszcza się w kierunku remizy – oczy w słup, by nie przegapić momentu jego wyjścia po naszej stronie! Między krzewami i drobnymi drzewami nie widać żadnego ruchu, nie słychać trzasków zmarzniętej trawy, ani skrzypienia śniegu. Siedzimy jak na szpilkach. Po kilku nieznośnie długich chwilach wstrzymywania oddechu i odruchu mrugania powiekami, słyszymy wyraźnie, jak nasz spryciarz ociera się o ambonę… „Niuch-niuch” jest ostatnim znakiem jego obecności w naszym towarzystwie: po tym nie słychać już nic i wiemy, że tutaj z łowów już nic nie będzie.
Lisiura doskonale wiedział, że idąc środkiem pola wystawi się na widok – wszak jasno, biało i czysto. Okrążył nas, sznurując bezszelestnie do źródła dźwięków, podszedł od „zadniej strony” i wyśmiał bezczelnie, wiedząc, że usłyszymy go, ale nie zobaczymy. Trzeba było obejść się smakiem i ruszać dalej…
Miałam okazję podziwiać (i nie jest to słowo rzucone na wiatr, bo faktycznie PODZIWIAŁAM) mistrzowskie wabienie. Sławek oszukiwał zmysł słuchu lisów, kun, sów i myszołowów, które ciągnęły do niego jak zaczarowane. Mamił zające, pędzące jak szalone na ratunek swemu wzywającemu go pobratymcowi, który okazywał się postawnym mężczyzną w futrzanej czapie z jenota. Jeden z nich nawet rzucił Sławkowi kilka w zajęczym, ale nie nadają się one do powtórzenia ;) III Mistrzostwa Małopolski w Wabieniu Drapieżników będę wspominać do końca życia ze wzruszeniem i rozrzewnieniem, bo była to naprawdę fenomenalna myśliwska przygoda. Może do kolejnych nauczę się tego i owego, aby móc samodzielnie wystartować? Kto wie, a jeśli nawet nie, to na podprowadzającą zgłaszam się w ciemno!
P.S. Nie mogłabym nie pochwalić się bezczelnie, że będąc w tych zawodach podprowadzającą, wpisałam się w historię polskiego łowiectwa jako pierwsza kobieta-podprowadzająca na mistrzostwach PZŁ wabienia drapieżników! Dwa lisy dały nam czwarty wynik ex aequo i piątą lokatę – wynik zatem bardzo dobry, jak na „mój pierwszy raz”.

Komentarze