Obywatel jest winny, póki nie udowodni, że jest inaczej

Wpadły mi w oko ostatnimi czasy dwa intrygujące wpisy na Facebooku, dotyczące posiadania broni. Pierwszy zamieścił młody myśliwy, który ze swojego wydziału postępowania administracyjnego komendy policji otrzymał pismo wzywające go do uzasadnienia, po kiego grzyba potrzebna mu decyzja zezwalająca na zakup ośmiu sztuk broni. Kolega zapytywał, czy zaniechanie uzasadnienia pisemnego będzie skutkowało przyznaniem decyzji, czy też może nie… I tu, w trakcie dyskusji w komentarzach, trafił mnie jasny szlag – po raz wtóry, jeżeli idzie o posiadanie broni.
Wiadomo, kto w Polsce broń posiadać może. Osoba pełnoletnia, niekarana (uwaga, obejmuje to również osoby karane, których kara została odroczona na okres próby, a których wyrok uległ zatarciu!), która przeszła odpowiednie badania psycho-techno, oraz spełnia inne wymogi: jest członkiem PZŁ, klubu strzeleckiego i te de i te pe, i inne. Basta, kropka, amen. Dlaczegóż zatem, pytam jak kto głupi, spełniając wszystkie powyższe, obywatel musi jeszcze wyłuskiwać, jak krowie na rowie, po co mu osiem, pięć, dwanaście, czy milion sztuk broni? Wielką swą kichawą przeczuwam, że „system” z góry zakłada, że obywatel to zbrodniarz, tylko jeszcze niujawniony, który jedną sztuką broni dziadostwa nie narobi, ale pięcioma zabije sąsiada, wójta, matkę, a nawet małe kotki. Wszak im więcej broni posiada, tym większe znajdzie inklinacje ku złemu! Dajmy mu zatem mało, coby w szachu zbrodnie utrzymać. Bo jakież inne wyjaśnienie sytuacji, w której, cytat: „miła pani powiedziała, że jako młody myśliwy nie dostanę na więcej niż pięć, bo nie mam uprawnień selekcjonerskich i nie mogę polować na każdy rodzaj zwierzyny” (cytat niedokładny, bo cytuję z głowy własnej, czyli z niczego). Co ma piernik do wiatraka?
Może zatem chodzi o troskę o portfel obywatela? Broń nie kosztuje piątaka, (chyba, że w tysiącach) zatem może administracja martwi się o głodne dzieci, niezapłacone rachunki i wkurwionych wierzycieli obywatela broń-chcącego? Państwo opiekuńcze wszakże mamy, od wielu dekad, które lepiej wie, na co obywatel winien przeznaczać majątek – niech da na Caritas i WOŚP, a nie na pukawkę, bo do tej trzeba jeszcze futerał, wiadro nabojów, a i jakiś olej i wycior by się przydał… W dodatku szafa – im więcej broni, tym szafa większa, a tym samym droższa. O, wchodzimy w kolejny temat, niby mimochodem: Kolega Andrzej Turczyn wykłada, iż nakaz wymiany szaf na te spełniające normę S1 jest kolejną genialną pułapką prawno-biurokratyczną, oraz wielką dowolnością interpretacji przepisów przez miłościwie nam wydających pozwolenia.
O co chodzi? Śpieszę wyłożyć, za Kolegą Turczynem, cytując już dosłownie: „Sposób ustanawiania Polskiej Normy i jej usytuowanie w systemie prawnym normuje ustawa z dnia 12 września 2002 r. o normalizacji. Zgodnie z art. 5 ust 3 ustawy z dnia 12 września 2002 r. o normalizacji: Stosowanie Polskich Norm jest dobrowolne. Zgodnie z ust. 4 tego przepisu: Polskie Normy mogą być powoływane w przepisach prawnych po ich opublikowaniu w języku polskim. W świetle przepisów tej ustawy Polskie Normy nie pełnią roli przepisów prawa, a ich stosowanie jest dobrowolne. Nadanie im takiego waloru wymaga regulacji zawartej w przepisie ustawowym. Przywołanie Polskich Norm w rozporządzeniu nie skutkuje nałożeniem obowiązku ich stosowania. Akt niższego rzędu nie może zmienić postanowień aktu wyższego rzędu, jakim jest ustawa o normalizacji. ”

http://trybun.org.pl/2015/06/16/przechowywanie-broni-w-szafach-s1-jest-dobrowolne/
Parę lat temu kilka komend nakazało wymianę „pozwoleń na broń” na „legitymacje posiadacza broni”. Wystarczyło kilka tygodni, by okazało się, że jest to wymysł urzędnika, nie mający żadnego umocowania w prawie. Czyżbyśmy mieli do czynienia z analogicznym błędem, popełnionym tym razem nieco wyżej, niż w danym województwie?
Zastanawia mnie, skąd w Polsce taka wrogość urzędnika do obywatela pod bronią. Wszak nikt z nią po ulicy nie paraduje, strzelanin mamy malusieńko, a i wszystkie z broni nielegalnej, niezarejestrowanej nigdzie i nigdy, zatem z praworządnym, broń-chcącym obywatelem nie mają one nic wspólnego. Czemu nadal nie możemy wyzwolić się spod okupacji? Wpierw rozbrajali zaborcy, potem hitlerowcy, stalinowcy, a teraz…biurokraci. I to w tym kraju rządzi tak naprawdę? Sejm? Senat? Sąd? Czy „miła pani za biurkiem”? Ot, zagwozdka…
Na koniec nawiązanie do tytułu: bardzo często w kontaktach z urzędami obywatele czują się jak oskarżeni. Żąda się od nich dowodów, analizuje materiały dowodowe, na ich podstawie wydaje decyzje, nie zawsze zgodne z literą prawa, przekombinowane na piętnastą stronę, popierane wyrokami sądowymi, wykładniami urzędów wyższych, kontrolerów, a nawet kuluarowymi plotkami i wyniesionymi z miernych szkoleń interpretacjami wykładowców. Gdzie tu miejsce na ustawę, gdzie miejsce na dobro strony/petenta, gdzie zaufanie społeczne do osoby, dla której dobra i wygody dany urząd został powołany? Wiecie, czym jest BIUROKRACJA? Rządami urzędników. Kiedy możemy mówić o jej pełni? Gdy ustawa nic nie znaczy w obliczu widzimisia „miłej pani zza biurka”, lub „uprzejmego i uczesanego pana pod krawatem”. Witamy w Polsce, rok 2015.

Komentarze