Polowania zbiorowe – ZA i PRZECIW cz. I

Okres zbiorówek w pełni, przed nami jeszcze kilka tygodni wspólnych łowów w gronie Koleżanek i Kolegów. Od pewnego czasu środowiska związane z ekolożami lansują pogląd, iż polowania zbiorowe mają negatywny wpływ na ogół zwierząt, zamieszkujących opolowywane tereny. Argumentują, iż zwierzyna jest płoszona i ścigana, a przepłoszeniu ulegają również gatunki podlegające ochronie. Nie bez znaczenia dla nich pozostaje udział nieletnich w tradycyjnym pokocie, gdzie widzą one ustrzeloną, martwą zwierzynę. Jak wygląda rzeczywistość?
1. Płoszenie
Polowania zbiorowe z naganką dzielą się na dwa rodzaje pod względem „głośności”: te, w których naganiacze z psami przechodzą miot czyniąc hałas i wypłaszając zwierzynę w kierunku linii myśliwych, oraz prowadzone metodą cichych pędzeń, w czasie których naganiacze w milczeniu przeczesują określony teren, płosząc zwierzynę tylko odgłosem swoich kroków, od czasu do czasu czyniąc większy hałas uderzeniem gałęzią w drzewo, bądź szelestem ściółki. Skuteczność poszczególnych metod zależy w dużej mierze od rodzaju zwierzyny, na którą polujemy, bowiem ciche pędzenie przy polowaniu na kuraki lub zające nie zda kompletnie egzaminu – w tym wypadku gęsta linia naganiaczy porusza się bardzo powoli, jednocześnie czyniąc hałas, aby zwierzyna ze znacznym wyprzedzeniem słyszała nagankę i kierowała się w stronę linii myśliwych. Przy zwierzynie grubej znacznie skuteczniejsze są ciche pędzenia, bowiem nie tylko pozwalają one na ocenę zwierzyny wychodzącej na strzał, ale również zapewniają bezpieczeństwo przed staranowaniem przez umykające zwierzę. Pomyślmy jednak, na ile faktycznie hałaśliwa naganka czyni krzywdę zwierzynie…
Ekolożowie stawiają na hałas, jako zjawisko powodujące u zwierzyny cierpienie i formę znęcania się nad nią. Każdy, kto był na zbiorówce z naganką wie, jak ten hałas wygląda: jest to zwykle dźwięk kołatki, lub pohukiwanie, pokrzykiwanie, słyszane na odległość ok. 1-1,5 km w lesie i mniejszą lub większą na terenach otwartych, w zależności od warunków atmosferycznych (przy wietrze znacznie mniejsze). Czym różni się w takim razie dźwięk kołatki, lub rozbrzmiewające co kilka kroków „hop-hop” od rozśpiewanego kuligu, mknącego leśnym duktem, kolędników z akordeonem (który niesie swój dźwięk znacznie dalej), wycinki i zwózki drzew, czy choćby wiejskiego festynu, na którym Zenon Martyniuk wariuje przez twe oczy zielone? Albo choćby wycieczka przedszkolaków lub dzieci z klas 1-3, którym naprawdę ciężko wytłumaczyć, żeby były przez cały czas trwania pochodu cicho jak myszki? Przecież te okoliczności generują znacznie większy hałas, w dodatku trwający dłużej i ciągle, bowiem idąc kilka kilometrów lasem nie sposób „hop-hopać” czy drzeć się jak potłuczony bez ustanku. Nie wspomnę już o crossach i quadach, które namiętnie rozjeżdżają leśne drogi, swoimi silnikami doprowadzając do szału nie tylko zwierzynę (także tą chronioną), ale również mieszkańców okolicy.
Na tle innych źródeł hałasu, polowanie zbiorowe odbywające się na danym terenie zaledwie kilka razy w roku (nigdy nie opolowuje się bowiem w jeden dzień całego łowiska),  wypada wyjątkowo… cicho.
2. „Bo oni nie wiedzo, do czego szczelajo”
Kolejny argument, podnoszony przez przeciwników polowań zbiorowych, to brak możliwości skutecznego rozpoznania i poczynienia selekcji w trakcie zbiorówki. Argument ten jest w pełni prawdziwy, gdybyśmy żyli w alternatywnej rzeczywistości, w której każdy myśliwy to idiota strzelający do wszystkiego, co się rusza. Po pierwsze, dlatego idziemy na staż, przechodzimy kurs, opłacamy składki  i jesteśmy członkami PZŁ, bo nie jesteśmy kłusownikami i poza chęcią upolowania zwierzyny mamy prawo, kodeks etyczny, oraz zasady moralne determinujące wykonywanie polowania. Kary za odstrzał zwierzyny nie będącej w planie, bądź pozyskanie zwierzyny niezgodnie z zasadami selekcji są na tyle dotkliwe, iż zwyczajnie nieopłacalne, a każdy błąd rozliczany jest nie tylko prawnie, ale i moralnie, w gronie koleżeńskim. Strzelacze mogą pożegnać się szybko nie tylko z Kołem, ale i w ogóle legitymacją PZŁ.
W trakcie polowania zbiorowego jest czas na ocenę zwierzyny. Najskuteczniej idzie to w trakcie tzw. polowań szwedzkich, czyli prowadzonych z ambon – odległość, na jaką widzimy zwierzynę jest duża, a czas na podjęcie dobrej decyzji odpowiednio długi. Jednak nawet na lesie, z ziemi, jesteśmy w stanie doskonale rozpoznać cel: stanowiska zajmowane przez myśliwych są tak umiejscowione, by dawały jak największe pole widzenia, a zwierzyna ukazywała się na tyle daleko, aby zdążyć ją dokładnie obejrzeć z każdej strony. Ten argument mógł powstać jedynie w głowie kogoś, kto nigdy na żadnej zbiorówce nie był, a jedynie teoretycznie podejrzewa, jak ona wygląda.
3. Polowanie na zwierzynę drobną jest ekonomicznie nieuzasadnione
Podnosi się, iż nie ma ekonomicznego uzasadnienia polowań na zwierzynę drobną, zające, bażanty, kuropatwy, czy ptactwo wodne. Podobno nie czynią one szkód w uprawach rolnych, zatem po co do nich strzelać? Na karb wyłącznie tradycji zrzuca się dalsze prawne funkcjonowanie tych polowań, zapominając tymczasem o tym, iż zwierzyna drobna stanowi bardzo istotny element diety wielu osób. Fakt, iż polowanie na zające to również gospodarowanie odnawialnymi zasobami naturalnymi, które służą zwyczajnie do jedzenia, jest pomijany całkowicie przez przeciwników zbiorówek – nie dziwota, skoro to w większości wegetarianie i weganie. Skupmy się jednak na innej stronie medalu: w to, iż zające nie czynią szkód w uprawach, wierzą jedynie ci ludzie, którzy nie mieli nigdy grządki z grochem i kapustą. Po wprowadzeniu zakazu polowań w Holandii okazało się, że gęsi do tego stopnia zniszczyły uprawy w tym kraju, iż konieczne było zagazowanie setek tysięcy tych ptaków – to już w ogóle katastrofa ekonomiczna, bowiem zniszczeniu uległy nie tylko uprawy, ale tusze zwierząt, które mogły zostać najnormalniej w świecie zjedzone. W imię ekolożowej poprawności, zutylizowano je ze szkodą dla gospodarki. Żadna pro-eko fundacja jakoś nie potępiła głośno tego „gęsiobójstwa”.
4. Ołów, ołów, wszędzie ołów, wszyscy zginiemy
Skończyłam szkołę podstawową (i nawet kilka innych w późniejszym czasie) i wiem, że ołów jest substancją toksyczną. Wiem jednak także, jak wiele ołowiu znajduje się w kapuście i sałacie, które absorbują go nie tylko z zanieczyszczonego powietrza, ale również ze skażonych wód gruntowych. W pandze i tilapii jest znacznie więcej ołowiu, niż w kawałku dziczyzny, która została za jego użyciem pozyskana – z tuszy błyskawicznie usuwamy kulę, śrut wyłuskuje się pieczołowicie z kaczek, bażantów i innej drobnicy, zaś warzywa i ryby są nim całe nasiąknięte i nie jesteśmy w stanie zneutralizować go.
Co do skażenia ołowiem środowiska naturalnego, to warto nadmienić, iż w czasie dwóch wojen światowych dostało się do gleby tak wiele tego pierwiastka, że by osiągnąć podobny pułap, musielibyśmy polować jeszcze przez kilka wieków. Po wojnach jakoś przetrwaliśmy jako gatunek, cała reszta świata również – rośliny i zwierzęta mają się nieźle. Pamiętajmy, że ołowiu do produkcji amunicji używa się od ok. XIII wieku naszej ery, a w czasie wszystkich tych wieków odbywały się nie tylko łowy, nieporównywalnie obfitsze w kładzionego zwierza niż dziś, ale również liczne konflikty zbrojne. Świat nie rozpadł się na kawałki, ludzkość przetrwała. Na środowisko znacznie gorszy wpływ ma rolnictwo, niźli łowiectwo. Ale nawożonych sztucznie upraw soi, prowadzonych na wycinanych areałach Puszczy Amazońskiej żaden eko nie bojkotuje…
5. …i inne
Inne pozytywne aspekty polowań zbiorowych, to choćby polowania na lisy na stogach, z psami. Podczas takiego polowania robi się dla gatunków chronionych znacznie więcej, redukując ich największego wroga, niż zrobiłby zakaz ich prowadzenia i brak tego okrutnego straszenia.
W tej części skupiam się wyłącznie na kontrargumentach na stawiane przez ekolożów tezy, zatem nie poruszam tematów myśliwemu najbliższych i wartości, które w łowieckie życie wnosi polowanie w gronie Koleżanek i Kolegów. Ten temat poruszę już w kolejnym wpisie – cierpliwości! Zapraszam za tydzień, Darz Bór!

Komentarze