„To nie nasz problem”

14 stycznia ubiegłego roku doszło do incydentu z udziałem dzika w Słupsku. Samochód prowadzony przez Pana Rafała uderzył w przebiegającego przez jezdnię dzika – zwierzę zginęło, zaś Pan Rafał poniósł szkody na kwotę ok. 1800 zł. Przeszło rok po zdarzeniu okazuje się, że z pretensjami może udać się najwyżej do gdańskiego Neptuna lub usteckiej Syrenki, bo cała reszta skutecznie umywa ręce. Jednak czy na pewno absolutnie nikt nie odpowiada za to zdarzenie?
Jak informuje Głos Pomorza, „Jarosław Borecki, dyrektor Zarządu Infrastruktury Miejskiej, twierdzi, że w tym przypadku to nie miasto jest zobowiązane do wypłaty odszkodowania. – Dziki są własnością państwa, nie miasta – mówi Jarosław Borecki. – Dlatego kierowca o odszkodowanie powinien wystąpić do skarbu państwa, nie do nas. Zarządca może odpowiadać tylko za to, co stało się z jego winy. Na wbiegające na jezdnię zwierzęta nie mamy jednak wpływu, dlatego też nie odpowiadamy za spowodowane przez nie szkody. Tłumaczyłem to temu panu, gdy przyszedł do nas. Niestety, takie przypadki się zdarzają. Mój samochód też został uszkodzony przez dzika na trasie ze Słupska do Ustki” (
http://www.gp24.pl/akcja-redakcja/art/9356950,uderzyl-w-dzika-na-ul-hubalczykow-za-straty-miasto-nie-zaplaci,id,t.html)
Wcześniej Pan Rafał odbijał się od klamek Prezydenta Miasta oraz lokalnego Zarządu Okręgowego PZŁ. Nie jestem prawnikiem, jednak w moim przekonaniu Miasto nieco na wyrost pokpiło sprawę i zinterpretowało przepisy w wygodny i oszczędny (finansowo) dla siebie sposób. Powszechnie wiadomo, że to zadaniem każdej Gminy jest utrzymanie ładu i porządku, oraz zapewnienie bezpieczeństwa ludziom przebywającym na swoim terenie. Poprzez powyższe rozumie się także zabezpieczenie ludzi przed konsekwencjami zdarzeń z udziałem dzikich zwierząt, które w obszarach miejskich się ostatnimi czasy nagminnie pojawiają, a których działalność w zurbanizowanym terenie jest bezmyślnie bagatelizowana. Co to oznacza? Ano tyle, że właśnie Miasto i Gmina Słupsk nie wywiązały się ze swoich obowiązków, dopuszczając do takiego rozrostu populacji dzika, by stał się w granicach miasta niebezpieczny dla ludzi. Podejrzewam, że zmyślny adwokat byłby (będzie?) w stanie pociągnąć sprawę i uzyskać dla Pana Rafała należne odszkodowanie od zarządcy drogi, z którego winy i zaniechań doszło do niebezpiecznej kolizji. Tłumaczenie, iż zwierzyna stanowi własność Skarbu Państwa i to tenże winien odpowiadać za szkody przez nią poczynione, jest tłumaczeniem naiwnym. Nie jest bowiem prawdą, że ZIM jako organ Miasta nie ma wpływu na zwierzęta wybiegające na drogę – one nie spadły tam z nieba, nie przyleciały w magicznym kufrze, ani nie wypełzły spod ziemi. Przebyły pewną drogę, trasę, a w czasie swojej wędrówki nie miały czapki niewidki, zatem musiały być wcześniej zauważone przez mieszkańców. W tym momencie wychodzi na jaw brak jasnych i rzeczowych procedur, określających rozwiązywanie problemu wchodzenia dzikich zwierząt na silnie zurbanizowane tereny, gdzie stanowią zagrożenie dla siebie samych oraz ludzi i zwierząt domowych. Gdyby Gminy miały opracowane plany działania, określone telefony alarmowe, wyznaczone służby, które odłowią problematycznych gości „z lasu” i odtransportują w bezpieczne DLA WSZYSTKICH miejsce, do tego typu sytuacji by nie dochodziło. A gdyby jednak się zdarzyły, dla adwokatów i poszkodowanych droga postępowania odszkodowawczego stałaby się znacznie prostsza.
Niektóre miasta już dziś sięgają po uznany dawno za „wymarły” zawód – Łowczego. Dziś znany jako funkcja w strukturach PZŁ (lub eufemizm stosowany przez media, gdy muszą dobrze napisać o myśliwym, a nie chcą jednak chwalić myślistwa), onegdaj był osobą odpowiedzialną w majątku szlachcica za stan zwierzyny. Kontrolował, hodował, redukował, dokarmiał i polował, by utrzymać równowagę w populacjach żyjących na danym terenie. Czy nie sądzicie, że dziś, kiedy miasta rozrastają się, a w środku pól powstają osiedla domków jednorodzinnych, ta funkcja zaczyna być coraz bardziej potrzebna?

Komentarze