We wtorek media podały szokującą
wiadomość – pod Zawierciem dwóch pijanych mężczyzn pobiło dotkliwie
wykonującego polowanie myśliwego, usiłując odebrać mu broń. 35-latek
trafił do szpitala, z licznymi obrażeniami, zaś dwaj mężczyźni zostali
zatrzymani przez policję. Jak tłumaczyli, pobili, bo według nich
mężczyzna strzelał zbyt blisko ich posesji.
Myśliwy posiadał aktualną licencję na
wykonywanie polowania indywidualnego, był wpisany w książkę ewidencji
pobytu myśliwego w łowisku, miał przy sobie wszystkie niezbędne
dokumenty: legitymacje PZŁ i posiadacza broni. Według jego relacji
napastnikom chodziło o odebranie mu broni, która w wyniku poważnej
szarpaniny została zniszczona.
Gdzie jest prawda? Czy nabici panowie
szukali po prostu rozrywki, polegającej na obiciu komuś ryja? Czy
faktycznie zapragnęli sztucera tak mocno, że chcieli wejść w jego
posiadanie nielegalnie? A może naczytali się wpisów na stronie LPM i
poczuli się strażnikami lasu rodem z Leśnego Patrolu? Nieee, mimo
wszystko to ostatnie wydaje się najmniej prawdopodobne (chociaż pewnie
LPM bardzo chciałoby być aż tak „opiniotwórcze”, by lud miast i wsi
począł lać myśliwych po polach i lasach). Prawdę poznamy po śledztwie,
ewentualnie nigdy, bowiem upojeni mężczyźni mogą wcale nie wiedzieć, o
co im w rzeczywistości chodziło. Pozostaje jednak pytanie: co by było,
gdyby myśliwy miał lat nie 35, a 75, lub gdyby był 45-kilogramową
kobietą? Miałby trafić do piachu w wyniku pobicia, albo zostać
okradzioną i zgwałconą? I w imię czego? W imię chorego, polskiego prawa,
które zabrania użycia broni do obrony siebie i swojego mienia.
Wyobraźcie sobie taką sytuację: dwóch
pijanych facetów spotyka mnie, będącą na polowaniu, pośrodku „niczego”.
Wokół żadnej dobrej duszy, a panowie wykazują coraz większe
zainteresowanie niesioną przeze mnie bronią. Stanowczym głosem proszę
ich o zachowanie dystansu, bo mam wyjątkowo „miękki spust” i broń może
sama wypalić, ale stopień upojenia miesza im we łbie i nie chcą słuchać
nawet tego, że „wystrzelam im jak kaczki”. Jeden wyciąga rękę i usiłuje
złapać mnie za ramię/włosy/broń. I jakie są dostępne zakończenia tej
historii?
1. Strzelam w powietrze i modlę się, by uciekli, bo załadowany miałam tylko jeden nabój.
2. Strzelam do jednego z nich i ranię go poważnie (broń myśliwska ma za zadanie zabić szybko i humanitarnie, zatem czyni znacznie większe spustoszenie w celu, niż broń bojowa czy do ochrony), idę do aresztu i dostaję od prokuratora zarzuty spowodowania uszczerbku na zdrowiu powyżej 7 dni, tracę pozwolenie na broń myśliwską, ponieważ użyłam jej niezgodnie z przeznaczeniem, a zresztą nadużyłam środków obrony koniecznej, bo pan napastnik nie walił do mnie z Kałacha. A że było ich dwóch i byli więksi cztery razy ode mnie, to już nikogo nie interere… Na koniec płacę napastnikowi pięciozerowe odszkodowanie za znaczny uszczerbek na zdrowiu. Gazety rozpisują się, jak to myśliwa-psychopatka uszkodziła ojca rodziny, katolika prawego, co dobry chłopak był i mało pił. Podnoszą, jakim zagrożeniem są posiadacze broni. Wnioskują o delegalizację broni palnej.
3. Nic nie robię. Pijani kolesie zabierają mi broń, pieniądze i „co ino”, może pozwolą przeżyć, może uduszą, żeby uniknąć konsekwencji czynu. Policja może ich znajdzie, może nie. Broń może odzyska, a może kupi ją jakiś lokalny watażka i będzie z nią hasał po okolicy. Gazety rozpisują się, jak to posiadacze broni zagrażają porządkowi publicznemu, bo byle pijak może im zabrać broń. Wnioskują o delegalizację broni palnej.
1. Strzelam w powietrze i modlę się, by uciekli, bo załadowany miałam tylko jeden nabój.
2. Strzelam do jednego z nich i ranię go poważnie (broń myśliwska ma za zadanie zabić szybko i humanitarnie, zatem czyni znacznie większe spustoszenie w celu, niż broń bojowa czy do ochrony), idę do aresztu i dostaję od prokuratora zarzuty spowodowania uszczerbku na zdrowiu powyżej 7 dni, tracę pozwolenie na broń myśliwską, ponieważ użyłam jej niezgodnie z przeznaczeniem, a zresztą nadużyłam środków obrony koniecznej, bo pan napastnik nie walił do mnie z Kałacha. A że było ich dwóch i byli więksi cztery razy ode mnie, to już nikogo nie interere… Na koniec płacę napastnikowi pięciozerowe odszkodowanie za znaczny uszczerbek na zdrowiu. Gazety rozpisują się, jak to myśliwa-psychopatka uszkodziła ojca rodziny, katolika prawego, co dobry chłopak był i mało pił. Podnoszą, jakim zagrożeniem są posiadacze broni. Wnioskują o delegalizację broni palnej.
3. Nic nie robię. Pijani kolesie zabierają mi broń, pieniądze i „co ino”, może pozwolą przeżyć, może uduszą, żeby uniknąć konsekwencji czynu. Policja może ich znajdzie, może nie. Broń może odzyska, a może kupi ją jakiś lokalny watażka i będzie z nią hasał po okolicy. Gazety rozpisują się, jak to posiadacze broni zagrażają porządkowi publicznemu, bo byle pijak może im zabrać broń. Wnioskują o delegalizację broni palnej.
Gdzie tkwi problem? W kretyńskim, polskim
prawodawstwie, które chroni napastnika, przestępcę, agresora, a karze
bez przerwy prawych obywateli, odpierających bezprawne ataki. Sam fakt,
że policja odbiera broń sportową lub myśliwską, które zostały użyte do
obrony, odstrasza ludzi od bronienia się przed napaścią za ich pomocą
(patrz: powyżej opisany przypadek spod Zawiercia). W innych krajach
europejskich całkowicie normalną praktyką jest posiadanie broni
myśliwskiej do polowań, oraz równolegle broni do ochrony osobistej,
która ma wspomagać zapobieganie utraty broni myśliwskiej podczas
polowania, w wyniku rozboju – zgrabnym i wygodnym pistoletem znacznie
łatwiej odeprzeć atak, niż sztucerem z lunetą, pistolet wzbudza też
znacznie większy respekt i zniechęca potencjalnego agresora dużo
skuteczniej, niż dryling czy dubeltówka. Dlaczego? Ponieważ wbił się w
naszą świadomość jako broń służąca do obrony przed ludźmi, a nie
akcesorium rubasznego brzuchacza z wąsiskami, łojącego do zajęcy i
kaczek. Ot, zwykły trik psychologiczny.
W Polsce uzyskanie broni do ochrony osobistej jest trudniejsze, niż dotrzymanie noworocznych postanowień (zwłaszcza tego, że od jutra zacznie się biegać, lub schudnie 10 kilo). Od ochrony jest policja. I nie wytłumaczysz jej, że w Czarcim Puchu pod Koluszkami nie ma zasięgu, a do najbliższego posterunku jest 25 kilometrów, i jeżeli tam w trakcie polowania zaatakują cię zbójcy, to ona i tak ci nie pomoże. Masz pani jedno pozwolenie, to czego jeszcze chcesz? można usłyszeć w Wydziałach Postępowania Administracyjnego KWP. A kto by tam do baby z bronią chciał podchodzić, hyhyhyhy… Większa ilość broni w posiadaniu prawych obywateli, to więcej możliwości jej utraty, kradzieży i zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego! I tak dalej, i tym podobne…
W Polsce uzyskanie broni do ochrony osobistej jest trudniejsze, niż dotrzymanie noworocznych postanowień (zwłaszcza tego, że od jutra zacznie się biegać, lub schudnie 10 kilo). Od ochrony jest policja. I nie wytłumaczysz jej, że w Czarcim Puchu pod Koluszkami nie ma zasięgu, a do najbliższego posterunku jest 25 kilometrów, i jeżeli tam w trakcie polowania zaatakują cię zbójcy, to ona i tak ci nie pomoże. Masz pani jedno pozwolenie, to czego jeszcze chcesz? można usłyszeć w Wydziałach Postępowania Administracyjnego KWP. A kto by tam do baby z bronią chciał podchodzić, hyhyhyhy… Większa ilość broni w posiadaniu prawych obywateli, to więcej możliwości jej utraty, kradzieży i zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego! I tak dalej, i tym podobne…
W komentarzach pod postem na Facebooku
dotyczącym całej sprawy otrzymałam kilka propozycji, by „kombinować na
broń sportową lub kolekcjonerską”, bo do ochrony i tak nie dostanę. W
kolejnym wpisie postaram się wyjaśnić Wam, dlaczego takim
„kombinowaniem” sami strzelamy sobie w kolano i de facto zgadzamy się na
pozbawianie nas podstawowego prawa – prawa do obrony.
Komentarze
Prześlij komentarz