TEST: Atraktor Buck Expert – uryna kozy w rui

IMG_20160813_110101- Dajraaa… A wy macie w sklepie jakieś takie atraktory, jak ostatnio opisywałaś? Nooo, tylko oczywiście syntetyczne!
- No mamy…
- Będziesz w weekend w domu?
- No będę… Ej, ale wiesz, że plan na kozły wykonany?
- Wieeem… Ale chociaż sprawdźmy, czy to w ogóle działa!
Co było robić? Sama byłam ciekawa, czy syntetyczny atraktor działa na zwierzynę, bo wcześniej nie polowałam z jego użyciem. Wzięłam zatem syntetyczną urynę kozy w rui, spakowałam mandżur i pojechałam w swoje łowisko. Środek  wyprodukowany przez firmę Buck Expert, wedle opisu producenta „naśladuje urynę i wydzieliny gruczołowe pobrane od saren w szczycie okresu rozrodczego, czym prowokuje i zatrzymuje zwierzynę na zanęconym terenie”. Spraj o pojemności 60 ml ma wystarczyć na sezon polowania. Zalecony na opakowaniu sposób użytkowania, to spryskanie 2-, 3-krotnie podeszwów butów w drodze na zasiadkę, lub spryskanie wacików i rozwieszenie ich 20-30 metrów od stanowiska.
20160813_111544Mimo, iż od przeszło roku już tam nie mieszkam, doskonale wiem, gdzie chadzają sarny, a nawet, które dokładnie – gdzie żeruje stary kozioł, gdzie koza z bliźniakami, którędy przechadza się młodziutki koziołek ze swoją matką, która mimo nowego przychówku wcale go nie odpędza. Do testów wybrałam trzy miejsca, w pobliżu których występują stale kozły, dodatkowo w jednym w ciągu minionych kilku dni grzała się koza. Wpierw postanowiłam zrobić ścieżkę zapachową – do dwóch miejsc, w pobliżu siedliska kozła potuptałam w gumowcach skropionych wedle zaleceń z opakowania. Dodatkowo lekko spryskałam kępę traw oraz drzewo, z daleka i „z powietrza”, by jak najdalej roznieść wiatrem zapach. Trzy godziny obserwacji nie dały niestety żadnych efektów – w pobliżu bezustannie słychać było wrzaski grillującej młodzieży, z muzyką i intensywnym aromatem mięcha. Inna sprawa, że w tym samym miejscu wiele razy obserwowałam sarny, zające i bażanty, nawet w podobnych okolicznościach „przyrody” i nigdy nic sobie z ludzkiej obecności nie robiły – są odgrodzone od miejsca schadzek gęstwiną jeżyn, dzikich róż i tarnin. Postanowiłam jednak nie poprzestawać na tym i w innym miejscu spróbować ponownie. 20160813_111250
Kolejnego dnia wybrałam się w miejsce absolutnie ustronne, wolne od wszelkich ludzkich aktywności, w tym nawet grzybobrania. Ponownie, spryskanie preparatem gumiaków, tup-tup-tup po ścieżynce, dodatkowe psiknięcie na kępę traw i hyc! na ambonę.20160814_144546 20160814_141422
Godzinne czekanie nie przyniosło efektu. Postanowiłam po raz ostatni spróbować, w jednym z poprzednich miejsc, ale robiąc długą ścieżkę od młodnika, w którym z całą pewnością „mieszka” mocny kozioł, około 4-letni. Ponieważ za punkt obserwacyjny obrałam miejsce, z którego widziałabym do już z daleka, nie miałam obaw, że zemknie mi „po drodze” w bok. Kolejne dwie godziny czekania na… nic. W to miejsce wróciłam jeszcze wczesnym porankiem, gdy sarny lubią wychodzić na żer. Ponownie nie zastałam nikogo.
Niestety, w moim przypadku atraktor nie zdał kompletnie egzaminu. Nie twierdzę, że nie działa wcale, możliwe, że ja gdzieś popełniłam błąd. Biorą jednak pod uwagę skuteczność w tych miejscach wabika Hubertusa – mikot kozy – powątpiewam, że wina leży wyłącznie po mojej stronie… Warunki atmosferyczne były idealne, gdyż temperatura około 20-22 stopni, słońce, delikatny wietrzyk, brak deszczu i porywistych wiatrów to wymarzone warunki na rozprzestrzenianie się zapachu. Obserwację w pierwszym dniu prowadziłam w godzinach 17-sta – 20-sta, kolejnego dnia zaczęłam o 15-stej do 16-stej, potem wykonanie ścieżki około 16.30 i obserwacja do 19-stej. Teoretycznie, doskonała pora na spotkanie kozła!
Zużyłam łącznie około 15 ml na cztery miejsca, zatem buteleczka 60 ml powinna wystarczyć na około 16 nęceń, może nawet więcej, gdyż na ostatnie „podejście” zużyłam więcej, ponieważ zrobiłam znacznie dłuższą ścieżkę. Zapach środka jest wyczuwalny dla człowieka bezpośrednio po aplikacji, dla mnie jest mocno chemiczny i ostry. Po godzinie dla mojego dość wrażliwego na wszelkie aromaty nosa jest wyczuwalny bardzo słabo na materiale – spryskana nim szmatka wydzielała jeszcze lekki zapach, już nie tak chemiczny. Producent nie daje znać, jak długo będzie wyczuwalny dla zwierzyny, ja najdłuższą obserwację prowadziłam trzy godziny, w tym czasie nic nie zareagowało.
Na zapach za to dość mocno reagowały psy – intrygował je i obwąchiwały intensywnie spryskane przy domu szmatki. To sprawia, że nie przekreślam całkowicie produktu – mój kolejny wyjazd w łowisko będzie już z pewnością po rui, ale w przyszłym roku powtórzę próby. Zimą planuję także przetestowanie uryny liszki, chwalonej mi przez kolegę – nie omieszkam poinformować, co tym razem się udało zdziałać. (A’propos lisów, to jeden z moich nowych wabików zdał egzamin w stu procentach. Ale to już opowieść na inny wpis.. . ;)  )
Czy ktoś z Was polował z takim syntetycznym atraktorem? Może macie całkiem odmienne od moich wrażenia? Bardzo proszę o podzielenie się nimi w komentarzach!
Darz Bór!

Komentarze