O fotografii łowieckiej – wnioski po panelu dyskusyjnym

Po kilku nieszczęsnych publikacjach fotografii w różnych grupach łowieckich, zebrałyśmy się z Moniką Starowicz, wykładowcą Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach, by coś ulepszyć w tej materii. Widząc krwawe zdjęcia, które strzelają całej myśliwskiej braci w kolano, ciężko przejść obok nich obojętnie. Widząc komentarze pełne nagany w stosunku do zdjęć zrobionych w konwencji martwej natury, trudno milczeć. Albo krwawy dramat, albo przegięcie w stronę patosu! Pokusiłyśmy się zatem o zwołanie panelu dyskusyjnego, w trakcie którego chcieliśmy poznać początki dokumentowania pokotów, strzelonej zwierzyny, udanych łowów, a także zastanowić się, co najbardziej razi w publikowanych przez myśliwych zdjęciach i czy w ogóle jest sens publikowania fotografii z trofeami.

Co było przed fotografią?
Upamiętnianie łowów człowiek rozpoczął już w prehistorii – naskalne malowidła były jednocześnie zaklęciami, które przynosiły powodzenie w polowaniu, oraz dokumentacją działalności plemienia. Starożytność ukazywała chwałę myśliwych, którzy sprytem, kunsztem oraz siłą zwyciężali dzikie zwierzęta. Średniowiecze i odrodzenie wychwalały arystokratyczne wyprawy łowieckie, pełne psów, sokołów, koni i naganianej zwierzyny. Jednak dopiero w baroku rozpoczęto tworzenie wizerunków trofeów, pokotów, upolowanej zwierzyny złożonej w stylizowanej pozie, portretów myśliwych z ich zdobyczą. Obrazy te stanowiły pamiątkę, piękne udokumentowanie osiągnięć i hołd dla pasji, a także – w wypadku martwej natury – popis kunsztu malarza oraz pełniły funkcję dekoracyjną. Martwa natura miała również znaczenie głębsze – filozoficzne. Poprzez użycie symbolicznych przedmiotów i obiektów malarze nieśli rozmaite przesłania i zmuszali odbiorców do refleksji. Dzisiejszy myśliwy klęczący przy dziku niezwykle bliski jest barokowej martwej naturze, czemu zatem nie korzystać z jej wspaniałych inspiracji? Gdyby tak zaszaleć i ptaki zawiesić na trokach, na tle dubeltówki, jesiennych owoców, pęków suszonych ziół i kwiatów? Dobra, nie każdy potrafi pięknie komponować. Jednak każdy widzi farbę na tuszy, dziurę po kuli, ziejącą jamę pozostałą po patroszeniu. I do dziś pojęcia nie mam, czemu niektórych to nie rusza? Jakie przesłanie usiłuje przekazać osoba, która publikuje w Internecie zdjęcie lisa z odstrzelonym łbem? Do jakiej refleksji zmusza?

„Najważniejszym elementem aparatu fotograficznego jest 12 centymetrów znajdujące się za nim”
Cytatem Ansela Adamsa rozpoczął Sławomir Pawlikowski, który zaraz udzielił odpowiedzi na pytania z wcześniejszego akapitu. Zauważył bowiem, iż większość współczesnych fotografów amatorów, w tym myśliwych, kompletnie nie myśli, po co i dlaczego publikuje jakieś zdjęcie. Być może łatwość dostępu sprzętu i medium sprawiła, że dziura w chodniku godna jest publikacji, jednak jako autorzy zapominamy całkiem o odbiorcy. Egoistycznie wydaje nam się, że skoro zrobiliśmy zdjęcie, to wszyscy muszą je koniecznie zobaczyć – nie myśląc, że może ich obrazić, zirytować, lub zwyczajnie nie zainteresować. A zdjęcia zabitej zwierzyny należą do gatunku ciężkich w odbiorze, wzbudzających ogromne emocje w dotkniętym bambizmem społeczeństwie. Ogół społeczeństwa nie zrozumie pieczęci, ostatniego kęsa, nie pojmie idei pokotu – będzie widział tylko martwe zwierzę. Jeżeli dodatkowo nad „zwłokami” jaśnieje uśmiechnięta twarz myśliwego, ludzie kompletnie nie wiedzący, jak wygląda polowanie, wpadają w szał. Mechanizm ten wyjaśnił nam w trakcie panelu gość z publiczności – fotograf z zamiłowania, nie mający związków z myślistwem.
Ludzie, którzy nie wiedzą, ale trudu wkłada się w polowanie i zdobycie upragnionego trofeum, widzą tylko efekt finalny w postaci martwego zwierzęcia. Wydaje im się, że dokonano egzekucji, a uśmiech na twarzy myśliwego sugeruje, iż to była bułka z masłem. Bez znajomości łowiectwa, świadomości, ile godzin, a czasem dni trzeba poświęcić, by łowy były udane, obserwowanie samego efektu wzbudza niesmak i złość – ludziom wydaje się, że myśliwy wychodzi z domu, obiera pierwszy lepszy cel, mierzy i strzela, a potem… No właśnie, w zasadzie ze zdjęć również nie wynika, co dzieje się potem i ile jeszcze jest trudu z obróbką tuszy.

Czy warto publikować zdjęcia trofeów w przestrzeni publicznej?
Ja osobiście stronię od publikowania zdjęć pokotów, czy swoich fotografii ze strzeloną zwierzyną. Było mi to zarzucane – jak mogę mienić się myśliwym, skoro nie wrzucam na Facebooka swoich fot z martwymi zwierzętami??? Ano mogę. Takie zdjęcia są dla mnie i moich bliskich, nie życzę sobie natomiast, aby stały się przedmiotem publicznej quasi-debaty opartej na obrzucaniu mnie łajnem przez przeciwników łowiectwa. Nigdy nie wyprę się, że poluję i jestem myśliwym, ale jeśli od wrzucania zdjęć z trofeami biust nie rośnie, to nie widzę powodu, by to robić – zwłaszcza, gdy tak do końca nie jest się o tym przekonanym. Tym bardziej, iż moje wcześniejsze zdjęcia były wynoszone z profilu i publikowane przez Vivę, LPM i tym podobne grupy anty-myśliwskie, celem wywołania wirtualnego linczu. Cel ten został osiągnięty.

Ale czy faktycznie martwa natura powinna zniknąć ze sztuki, mediów, w tym mediów społecznościowych? Absolutnie nie! Polowanie to nie tylko gospodarowanie populacjami, ale też kawał kultury i tradycji, której nie możemy pozwolić zginąć. Jednak robiąc takie zdjęcie, warto przypomnieć sobie dzieła Twórców Niderlandzkich, ich sposób przedstawiania trofeów, skorzystać z akceptowanego społecznie poczucia estetyki wniesionego przez artystów przez wielkie A. Warto użyć tych 12 centymetrów za aparatem fotograficznym i wpierw przemyśleć, czy chciałoby się, by nasze zdjęcie widniało na portalu informacyjnym typu Onet, lub tvn24? Jeżeli mamy choćby cień wątpliwości – nie publikujmy go w ogóle. Wszystko, co wrzucamy do Internetu, pozostanie w nim na zawsze: czy naprawdę musi to być fotka lisa z odstrzelonym łbem, lub wymazanego farbą jegomościa w spodniach w panterkę? Bez tego świat sobie poradzi, a nawet będzie kapkę lepszy…

Komentarze