Malowana Diana

Skoro ma być po babsku, to nadszedł czas na „pusty i głupi” temat o makijażu na polowaniu. A tak! Bo przypuszczam, że nigdzie nie da się o tym przeczytać, a makijaż jest już w naszej kulturze nieodłącznie z kobietami związany – także z tymi z dość niecodziennym hobby.
Kiedy mój Tato pokrzykuje na mnie, żebym rano szybciej się zbierała i nie stała przed lustrem, bo nie idę na bal i bażanty nie będą mnie podziwiać, to doskonale go rozumiem. Przecież tusz do rzęs nie nada moim strzałom większej celności, podkład nie przywabi zwierzyny, a szminka bynajmniej nie sprawi, że z ust moich popłynie kniazianie zająca. Skoro więc nie widać wymiernych korzyści dla polowania, to po kiego borowika spędzać 15 cennych minut przed lusterkiem pokrywając twarz różnymi kolorami? W zasadzie zupełnie po nic, odpowiadam, nadal spokojnie trąc powiekę i nadając jej jakiś wymyślny kolor.
Teraz ja zapytam o coś – wielokrotnie bywałam w lesie, polu, czy na stawach w kolorowych sukienkach, pomarańczowych podkoszulkach, żółtych portkach i tym podobnych, a mimo to spotykałam zwierza, czasem nawet częściej niż na polowaniach. Po co więc odziewamy się w zieleń, brąz, tudzież kombinację tych dwóch kolorów, często z czernią? Co za różnica, czy będę stać przy stawie w moro, czy w granatowej kurtce? W zimie teoretycznie powinniśmy chodzić w bieli, a wyruszając w gęste jesienne trawy nakrywać się snopkami i szeleścić. Ale wszyscy już dawno wiedzą, że na polowaniu zbiorowym maskowanie się bobek kozi da, a co najwyżej ktoś stojący obok nas nie zauważy i będzie walił do zwierza chowającego się w moro-norze (dramatyzuję, i to na dodatek całkiem świadomie i celowo). Zieleń, brąz, moro, pewne zestawienia kolorów, wykończenia ubrań, ozdoby, czy akcesoria, są dla nas częścią kultury łowieckiej, tradycji, pozostawionej nam po przodkach. Nikomu nie przychodzi do głowy chodzenie do lasu w różowej koszuli i beżowej marynarce, chociaż gdyby było odpowiednio skrojone mogą być równie wygodne, co kurtka i polar Browninga. Tak też jest z makijażem. Upiększa, owszem, ale też odpowiednio dobrany podkreśla charakter, nastrój, czy okazję, dla której został nałożony. Nasze babki go nosiły, prababki również, praprababki  i te jeszcze starsze także, więc wrył się na stałe w naszą kulturę. Na pewno nie wadzi w niczym, nawet tak męskiej czynności jak polowanie, chyba że ktoś ma wrażliwe oczy i dostanie uczulenia. Chociaż a’propos męskie-niemęskie, to chyba tylko menstruacja jest w dzisiejszych czasach niemęska, bo nie dalej jak w zeszłym tygodniu przeczytałam o drugim mężczyźnie, który urodzi dziecko, a makijaż u facetów w dobie emo-nemo nie robi już na nikim wrażenia… Aha, gwoli ścisłości, nawet menstruacja nie wadzi w polowaczce!
Skoro więc jest częścią kultury ogólnej, częścią kobiecego rytuału, do niedawna jeszcze był wyznacznikiem różnicującym płeć (niestety ostatnio coraz z tym gorzej…), to nie powinnyśmy, myśliwe, z niego rezygnować na polowaniu. Podkreślmy urodę, ucieszmy męskie oko, pokażmy, że polowanie jest świętem, na które warto przywdziać nie tylko odświętne szaty (zielonomorowe), ale także makijaże. A jeśli któraś źle się z makijażem czuje, to też dobrze! Nie każdy musi, te, co nie muszą mają wielkie szczęście ;)  Ale nie rezygnujmy z kobiecych akcentów w męskim towarzystwie, bo pięknie się od siebie różnimy i pokazujmy to w jak najładniejszy sposób.
Darz Bór!
P.S. Ja na polowania nawet bieliznę moro zakładam i kolczyk z medalowym bykiem, a ani jednego ani drugiego nikt w trakcie polowania przecież nie ogląda, a po polowaniu też tylko mój Ślubny. Mimo to nawet w takich małych głupotkach podkreślam, że jestem kobietą, ale przede wszystkim kobietą-myśliwym na łowach.
P.S.2. Nazwijcie mnie nietolerancyjnym potworem, ale mam nadzieję, że w gronie myśliwych makijaż jednak pozostanie przywilejem Pań…

Komentarze