Prywatyzacja LP i coś o... kulturze osobistej

Dostałam dziś pismo z Zarządu Głównego PZŁ na temat projektu włączenia Lasów Państwowych do sektora finansów publicznych. Odczuwam niesmak i zażenowanie, w myślach powtarzając sobie (po raz setny w ciągu ostatniego tygodnia), że Polska to dziki kraj… Albo odbiera się na prawdę biednym, żeby zapchać narobione przez jedynie słuszny zakład ubezpieczeń dziury, albo miażdży się tych, którzy jeszcze sobie jakoś radzą. Dużo łatwiej jest ograbić jednego, niż zmusić innych, aby wreszcie wzięli się do roboty i zaczęli produkować i przynosić zyski, zamiast strajkować i przepuszczać kilkusettysięczne odprawy na samochód i remont kuchni. Pakuje się miliony w pomoc dla młodych, początkujących przedsiębiorców, aby mogli rozwinąć biznes, jednak większość z tych biznesów upada po obowiązkowych roku, bo nie są w stanie zarobić na miesięczne składki – przechodzą w szarą strefę i w efekcie mamy dwa państwa w jednym, to oficjalne i to rzeczywiste. 

Wracając jednak do meritum sprawy, osobiście uważam za skrajną nieodpowiedzialność likwidowanie radzącego sobie finansowo przedsiębiorstwa i włączanie go do budżetówki, co obciąży podatnika, a obawiam się, że na celu może mieć wyprzedanie lasów prywatnym osobom i przedsiębiorcom – jak wtedy wyglądała będzie działalność proekologiczna? Czy nie dojdzie do zamknięcia lasów dla szarego zjadacza chleba? Bo dla myśliwego na pewno – chyba że sobie sam kawałek lasu wykupi. Jak będzie wtedy prowadzona gospodarka leśna? Czy w ogóle jakakolwiek będzie? Czy nie dojdzie do degradacji lasów i wytrzebienia zwierzyny?
Nie znam odpowiedzi na te pytania, czarne mam dziś myśli na ten temat. Gdyby ktoś posiadał optymistyczniejsze spojrzenie na to zagadnienie, bardzo proszę o podzielenie się nim ze mną – ja sama wietrzę w tym „spisek” mający na celu zapchanie obecnej dziury budżetowej, a w dalszej przyszłości prowadzący do władania lasami i ich zasobami osobom, którym się te lasy pozwoli wykupić.


Tfu, tfu, mieszam się w politykowanie, a nie zwykłam tego robić… Poniedziałki źle na mnie wpływają… Z rzeczy przyjemniejszych, na wczorajszym polowaniu padł aż jeden lis, okazało się, że w łowisku posiadamy bardzo piękne jelenie, dopisała pogoda, koledzy, zwierzyna mniej, ale połacie kukurydzy stanowią fenomenalną kryjówkę, z której nawet psom ciężko wygonić obżartego zwierza. Do tego grzybiarzy, spacerowiczów, co niemiara, co też nie sprzyja łowom. Ale cieszy fakt, że wszyscy bardzo pozytywnie nastawieni do nas, pozdrawiają z uśmiechem, opowiadają, jak wygląda sytuacja ze zwierzyną w ich stronach – nie spotkaliśmy się z nieprzyjemnymi komentarzami (pana krzyczącego na nasz widok do swego kolegi „spier***jmy, wojna!” pozdrawiam serdecznie!) czy złośliwością.


Jeszcze apel do wszystkich – starajmy się wykorzystać każde spotkanie w łowisku z „cywilami” jako okazję do robienia łowiectwu dobrej reklamy. Nie krzyczmy, nie opieprzajmy, że nam łażą i przeszkadzają – opowiedzmy, na co polujemy, jak to wszystko wygląda z tej strony lufy, bądźmy grzeczni, bo im też wolno chodzić po lesie, czy to za grzybami, czy za doznaniami estetycznymi. A fajniej się słucha potem w rozmowie, że ktoś kiedyś trafił na miłych myśliwych, którzy z nim porozmawiali czy poczęstowali, niż że go z wrzaskiem i bluzgami wypędzili z lasu, mało po dupsku nie skopawszy. Wystawiajmy sobie jak najlepszą cenzurkę, bo nie ma co liczyć, że ktoś inny to za nas zrobi. 

Darz Bór!

Komentarze