Psy

Siedzę sobie właśnie w ciepłej piżamie, przeglądam fora łowieckie i czytam tematy poświęcone psom myśliwskim. Psy kocham od dziecka, u nas w domu przez większość mojego życia był pies. Napiszę kiedyś o każdym z nich, bo warto – takie wyjątkowe egzemplarze były, nawet te nieudane. Ale w chwili obecnej dręczy mnie coś innego… Mianowicie spokój i harmonię tego przepięknego zimowego wieczora zakłócają mi właśnie psy: wiejskie, rozkoszne, żółte kundelki, żrące się jak szalone i ujadające wniebogłosy. Chwała św.Hubertowi, że suki po wsi się „gonią”, bo gdyby to wyzwolone z okowów dziadostwo ruszyło w pola w poszukiwaniu łupu, to byłoby po bażantach i po zającach.
Na  myśliwych wiesza się wiecznie, nomen omen, psy za to, że biedne i niewinne zwierzątka mordują, a nikt słowem nie piśnie o puszczanych swobodnie Burkach i Azorach, które za jedną noc potrafią „pozyskać” więcej, niż zbiorówki z połowy sezonu. Z drugiej strony słyszę głosy (nie wiem, czy to już prawnie unormowane, mnie nie dotyczy), że ma się ustawowo zabronić trzymania psów na łańcuchach. Owszem, to krzywda dla młodego psiaka, który idzie na dożywocie przy budzie i może liczyć na jeden posiłek dziennie, towarzystwo pcheł i kleszczy, oraz szybki obchód po wsi jak się zerwie przypadkiem, bo koluszko przerdzewieje. Ale życzę szczęścia tym, którzy odważyli by się spuścić z łańcucha psy, które spędziły przy nim zdecydowaną większość swojego życia…
Kojec podobno ma być alternatywą dla wiązania psów przy budzie. Piszę „ma być”, bo dla mnie to żadna alternatywa, pies i tak jest ograniczony, więc nie widzę różnicy żadnej, czy go obroża uwiera, czy się o siatkę drucianą obija… Ale to człowiek udomowił psa i to nikt inny, jak tylko właściciel, powinien za psa odpowiadać. Więc gdy widzę watahę kundelków pędzących za kozą na wiosnę, to cała miłość do psów mnie opuszcza, a do ich anonimowych właścicieli wzrasta zgoła coś przeciwnego – nie psa wina, że głodny, że mu się instynkt łowcy odezwał, że na noc dobry pan go puścił z postronka, by pohasał i się pożywił nieco… Wina to jest tylko i wyłącznie ludzka! Na obcego psa mamy niewielki wpływ, ale już na jego właściciela dużo większy, tym bardziej, jeśli zagrozimy grzywną. W naszej gminie w zeszłym tygodniu policja wystawiła parę mandatów (chyba pierwszy raz w historii) i nagle w dwóch wsiach psa bez właściciela uczepionego drugiego końca smyczy już nie uświadczy.
Swoją drogą, czemu jeszcze żaden eko-tentego nie pojawił się w mediach głosząc o problemie wałęsających się psów i kotów? O, przepraszam, w mieście kotom trzeba nawet udostępniać piwnice na zimę, a potem wszyscy się dziwią, gdzie zniknęły dzikie synogarlice i wróbelki-elemelki…No cóż, wychodzi na to, że kot-nasz pan. Ale jakoś los rozszarpanych saren i zajęcy nikogo nie martwi, gorzej, kiedy ktoś z 30-06 kozła w miejscu położy. Wiadomo, to myśliwych wina, że dzikie kundle polują stadami. Pewnie powinniśmy za nimi ganiać i próbować oswoić. Albo to po prostu odwieczne prawo natury, któremu znów bezczelnie stajemy naprzeciw.
Kończę, bo im później, tym bardziej zgryźliwa się robię! Na koniec przytoczę tylko fakt z naszego Koła: w trakcie polowania wigilijnego stażysta i naganiacze natrafili na sukę rasy wiejski polski, która oszczeniła się…w byłej borsuczej norze. Suka była sporych rozmiarów, mało agresywna, ale bez obroży czy czegokolwiek, wskazującego na przynależność do kogoś. Nie był to pierwszy przypadek, kiedy suka zajmowała opuszczoną norę. Potem tylko przykro słuchać, że „takiegom mioł psa ładnygo, ale mi go pewnie polowniki zaszczeliły, bo jakem go roz na noc spuścił, to juz do chołupy nie wrócił…”
Darz Bór!

Komentarze