Z ostatniej chwili

Właśnie wróciliśmy z Moim Lubym z lisków – efekt wymierny mniej niż mierny, bo nic nam się nie udało pozyskać, ale nasza wina, za wcześnie się wybraliśmy i zebraliśmy z powrotem. Cóż, jutro zapowiada się napięty od rana dzień, więc na całonocne szaleństwa w terenie nie możemy sobie pozwolić.
Łowisko prezentuje się wspaniale, pokryte świeżym, dzisiejszym śniegiem, do tego pełnia już jutro, więc widoczność niemal jak za dnia. Pogoda idealna, bezwietrznie, leciutki mrozik, który jednak nie dokucza, ale dodaje całej scenerii i sytuacji uroku.
Zwierzyna jeszcze czeka, aż ludzie we wsi pójdą spać. Dziś piątek, więc może poczekać troszkę dłużej… Jeden samotny kozioł nic sobie nie robi z ożywienia w pobliskim domu i spokojnie podjada coś na polu, kilkadziesiąt metrów od rozświetlonych okien. Przechodzimy zarośla między rzeczką a polami uprawnymi, tropów zająców i lisów co nie miara, ale samych sprawców tych ścieżek w miękkim puchu ani widu, ani słychu. Jedziemy więc dalej. W miejscu, gdzie zostawiamy samochód, wita nas rozszczekana zgraja psów – puszczone samopas, w nieogrodzonym terenie, w niedalekim sąsiedztwie rzeki. Jeszcze kilka lat temu „grasowały” tu bobry, dziś ciężko znaleźć choćby ślad ich bytowania; czyżby samowolne psy miały na to jakiś wpływ?
Penetrujemy zarośla w poszukiwaniu lisa, którego tropy wiodą nas do zwalonej przez ostatnie śniegi wierzby. Rudego tam jednak nie ma, za to podrywa się zaspane jakby stado bażantów, około dwudziestu. Wieczorną ciszę przerywa zniesmaczony naszym niespodziewanym najściem łopot dziesiątek skrzydeł. Potężny kogut oburza się na nas, nie kryje zupełnie co o nas myśli i wymyślając nam od najgorszych ucieka najdalej, w tyle pozostawiając swój harem i mniejszych kolegów.
Po bażantach nie natrafiamy już na nic. Obchodzimy jeszcze parę miejsc, widzimy tropy, ślady ucieczki zająca, wreszcie już porządnie zmęczeni po całym roboczym tygodniu i dzisiejszej wycieczce wracamy do samochodu.
Jutro pełnia… Może jutro będzie lepiej!

Darz Bór!

Komentarze