Kto napisze dobre prawo ws. szkód łowieckich?

Ministrowie przerzucają się odpowiedzialnością za zatwardzenie w sprawie szacowania szkód łowieckich - min. rolnictwa grzmi, że wina myśliwych i by rozwiązać PZŁ, min. środowiska obwinia krnąbrnych sołtysów, którzy nie chcą "na pałę" szacować szkód i za swoje dojeżdżać do rolników. Winni wszyscy dookoła, tylko nie prawodawca, taki przekaz dają nam politycy. 

Prawda wygląda w ten sposób, że dotychczasowe prawo w zakresie szacowania szkód powstałych w uprawach za sprawą zwierzyny było wyjątkowo dobre - jak w cywilizowanym świecie, osoba "ubezpieczająca" szacowała powstałą szkodę, w obecności "ubezpieczanego". Gdy ubezpieczany czuł się "niedoszacowany", odwoływał się do władz samorządowych - Wójta, Burmistrza, Prezydenta Miasta, a ten mediował i wypracowywał konsensus. Odwołania stanowiły ledwie kilka procent wszystkich postępowań szacowania, margines - jednak na tym marginesie skupili się ustawodawcy i postanowili uzdrawiać całkiem zdrowy system. 

Wpierw padła propozycja stworzenia Funduszu Odszkodowawczego, na który każde Koło miałoby obowiązek wyłożyć zryczałtowaną daninę. Okazało się jednak, że koszt stworzenia administracji Funduszu i jego obsługi przekroczyłby znacznie kwoty wypłacanych odszkodowań, a to mogłoby sprawić, że myśliwi by się zbuntowali i przestali płacić w ogóle. Na przykład masowo zawieszając członkostwo w zrzeszeniu, lub zdając problematyczne obwody łowieckie. Projekt upadł.

Zatem teraz postanowiono przypilnować "złych myśliwych" - oto organem szacującym ogłoszono sołtysów. Zwierzyna w stanie wolnym jest własnością Skarbu Państwa, zatem wszystkich obywateli. W takim wypadku zasadne, że demokratycznie wybranym przedstawicielom tego ogółu obywateli nakłada się chociaż część odpowiedzialności za swoją własność! Nie wzięto pod uwagę, że demokratycznie wybrani przedstawiciele, podobnie jak zdecydowana większość obywateli, nie poczuwa się do swojej własności, nie potrafi określić, ile ich własność naszabrowała i pożarła z pól i grządek, nie chce też wykładać zarobionych w pocie czoła PLN na dojazdy do pól, szkolenia z zakresu szacowania, papiery i długopisy, a może nawet zszywki i spinacze. 

Podobno prace nad nowym prawem już trwają. Proponowałabym tym razem zatrudnić do obsługi szacowania wszelkiej maści fundacje ekofikolskie, które mają ogromne budżety (Viva chwali się czteromilionowym zyskiem na czysto, a jeszcze ma tysiące wolontariuszy i popleczników w całym Internecie!), znają się na wszystkim, są stroną społeczną, biorą udział we wszystkich nowelizacjach prawa łowieckiego i roszczą sobie prawo do decydowania o ogóle przyrody ożywionej i nieożywionej w Polsce. Myślę, że będą idealni do szacowania szkód, a odwołać zawsze się każdy będzie mógł : do wójta, do plebana, do sądu... Skoro o czynnościach zrzeszenia, jakim jest Polski Związek Łowiecki, chce decydować partia rządząca, to co stoi na przeszkodzie, by mieszała się również w obowiązki ekofundacji i narzucała im jakieś obowiązki?! Strach przed ich wrzaskiem? Lęk przed wystawionym przez nich Skarbowi Państwa rachunkiem za swój, tfu!  "wolontariat"?  Ich niezadowolenie jako potencjalnych wyborców?
Cóż, rolnicy i myśliwi do głosowania chodzą, młodzież szkolna i anarchiści zgromadzeni wokół fundacji wszelkiej ekomaści niekoniecznie. Zobaczymy, co "prawowici właściciele zwierzyny w stanie wolnym" pokażą na kolejnych wyborach...



Komentarze