Ustawa o ochronie poglądów i interesów pewnych grup

Ustawa o ochronie praw zwierząt, oraz wszelkie jej projekty i genialne pomysły na jej temat, nader często goszczą na wielu myśliwskich i rolniczych profilach. W ostatnim projekcie mieliśmy wspaniałe (dla gospodarki rosyjskiej, duńskiej, chińskiej) projekty likwidacji przemysłu futrzarskiego w Polsce, oraz iście inspirowane Wujkiem Stalinem propozycje, by organizacje statutowo chroniące zwierzęta mogły wchodzić ludziom do mieszkań bez ich zgody, bez towarzystwa policji, bez w zasadzie żadnych ograniczeń. Na ile te idee chronią prawa zwierząt, a na ile konkretnych grup? Na ile dają przywileje ludziom, bez większego zainteresowania losem zwierząt?

Kilka dni temu otrzymałam od znajomego link do artykułu ze strony Radia Opole, w którym dziennikarze alarmowali, iż przez lukę w prawie nie ma możliwości skrócenia cierpień zdychającej sarnie. 
http://radio.opole.pl/100,248850,przez-luke-w-prawie-od-ponad-doby-w-turawie-zdyc

Wszyscy umywają ręce, by nie sprowadzić na siebie gniewu ekofiko, ujadania dziennikarzy, wreszcie prokuratora, który z pewnością otrzymałby zawiadomienie o popełnieniu jakiegoś przestępstwa od Ludzi Przeciw Myśliwym. Myśliwy tłumaczy, że nie może strzelać tak blisko zabudowań, zaś policja niezwykle rzadko decyduje się na dostrzelenie zwierzęcia, bowiem okupione jest to masą protokołów, notatek, wyjaśnień, dlaczego i do czego użyto broni służbowej, oraz czy aby na pewno było to uzasadnione. Tutaj zwierzę nie leży na drodze, nie stwarza zagrożenia dla bezpieczeństwa publicznego, zatem w zasadzie policja nie ma nic do roboty. Weterynarz, który podpisał umowę z gminą, nie zawarł jej na pomoc dzikim zwierzętom - gdyby sarnie pomógł, musiałby to zrobić pro bono. A widocznie szans na poprawę jej stanu zdrowia nie widział, dziwi mnie tylko, czemu nie zastosował eutanazji? Być może samemu będąc zmęczonym prawnym bałaganem, cierpienie sarny i aferę wokół niego uznał za okazję to nagłośnienia meritum problemu, czyli wadliwego prawa - ale to tylko moje urojenia i dywagacje. Równie możliwe, że żal mu było zastrzyku za kilka złotych...
Wójt Turawy wskazuje, że zwierzęta w stanie wolnym są własnością Skarbu Państwa. Ciężko jednak oczekiwać, że Prezes Rady Ministrów (który w ubiegłym roku przejął obowiązki zlikwidowanego Ministerstwa Skarbu Państwa) pochyli się nad każdą potrąconą, chorą, starą i umierającą sarną w tym kraju. Jeszcze w okresie funkcjonowania Ministerstwa, nikt z jej pracowników nie miał kompetencji zarządzania umierającym zwierzęciem i podejmowania działań na rzecz skrócenia mu cierpień. Dlaczego? Bo nikogo to nie interesuje. Przez ponad 24 godziny wszyscy przerzucają się odpowiedzialnością, bo mogą. Co mówi prawo? Ustawa o ochronie zwierząt art. 33 pkt 3:
"W przypadku konieczności bezzwłocznego uśmiercenia, w celu zakończenia cierpień zwierzęcia, potrzebę jego uśmiercenia stwierdza lekarz weterynarii, członek Polskiego Związku Łowieckiego, inspektor organizacji społecznej, której statutowym celem działania jest ochrona zwierząt, funkcjonariusz Policji, straży ochrony kolei, straży gminnej, Straży Granicznej, pracownik Służby Leśnej lub Służby Parków Narodowych, strażnik Państwowej Straży Łowieckiej, strażnik łowiecki lub strażnik Państwowej Straży Rybackiej.
(...)
pkt. 4. W razie konieczności bezzwłocznego uśmiercenia, czynność tą dokonuje się
przez:
1) podanie środka usypiającego – przez lekarza weterynarii;
2) zastrzelenie zwierzęcia wolno żyjącego (dzikiego) – przez osobę uprawnioną do użycia broni palnej."
Kto jest osobą uprawnioną do użycia broni palnej? Nie wiadomo, bowiem pkt. 3 określa jedynie, kto stwierdza konieczność uśmiercenia zwierzęcia. I pod naporem krytyki ze strony mediów i zatrwożonych losem sarnim obywateli, każdy korzysta z tego niedopowiedzenia i podnosi, że to nie on jest uprawniony: myśliwy ma za blisko do zabudowań, funkcjonariusz służb mundurowych nie ma uprawnień do odstrzału, inspektora organizacji społecznej rzadko kiedy można zobaczyć w takim miejscu. Zwierzę cierpi, kompletnie niepotrzebnie. 

Kolejne projekty ustaw o ochronie zwierząt zajmują się w największej mierze ludźmi i ich interesami, szczególnie lobbystów lub określonych organizacji z kapitałem zagranicznym i obcokrajowcami w Zarządach. Wprowadzają przepisy, które nie sposób wyegzekwować, jak choćby określony czas w ciągu doby, jaki pies może spędzić na łańcuchu. Usiłują przepchnąć zapisy prawne, które dadzą im konkretne przywileje. Działają przede wszystkim na rzecz utrudnienia życia rolnikom, hodowcom, myśliwym, leśnikom, nie zaś ku poprawie stanu zwierząt. Gdyby bowiem kogokolwiek interesował los zwierząt, w pierwszej kolejności zadbano by o jasne, zero-jedynkowe ustalenie, co robić w wypadku konieczności skrócenia cierpień zwierzęciu z kolizji drogowej, choremu, umierającemu w pobliżu zabudowań lub w przestrzeni miejskiej. Nie trzeba by było męczyć dodatkowo zwierzęcia, wywożąc je z dala od gapiów i domków jednorodzinnych, aby móc je szybko i bezboleśnie odstrzelić - jak miało to miejsce w wyżej opisanym przypadku.

Komentarze