Myśli(wa) inaczej: "Konsumenckie kaprysy"

O poranku trafiłam na Facebooku na reklamę wegańskich gołąbków. Lubię gołąbki, zarówno te z mięsem, jak z grzybami, kaszami, ziemniakami i czym tam tylko można sobie uroić. W reklamie zawarta była jednak przedziwna informacja, że gołąbki są dla osób, którym los wszystkich zwierząt nie jest obojętny. Producent deklaruje, że kocha wszystkie zwierzaki, a na słoiku pręży się logo pewnej fundacji, której prezes ma problem z oddaniem kasy wierzycielom (bo nazwy nie podam). W komentarzach znajdujemy informację, że najważniejsze, że żadne zwierzę nie ucierpiało. Pokusiłam się o komentarz na swoim profilu, ale ponieważ napisałam go "na szybko", w skrócie, emocjach i dość chaotycznie, postanowiłam przenieść go jednak na felieton tutaj, aby dokładnie opisać, co mnie wprawiło w rozdrażnienie. 

Po pierwsze, co nadmieniłam, totalna bzdura, że wegańskie jedzenie nie jest okupione śmiercią zwierząt. Uprawy roślinne, w tym zbóż czy kapusty, która w skład gołąbków z reklamy wchodzi, zazwyczaj nie są ogrodzone kilkumetrowym murem, przez który sarna, zając, dzik się nie prześlizgnie. Gdyby nie regulacja pogłowia tych gatunków (poza zającem) przez myśliwych, to wegańskie gołąbki kosztowałyby około 100 złotych za słoiczek, a konsumentów ich trzeba by szukać chyba wśród klientów salonów Omegi czy przynajmniej Tissota. Nawet gdyby uprawy ogrodzić murem, by odstrzał ssaków stał się zbędny, to zawsze przyleci jakiś wredny bielinek, stonka, czy inny stwór, który obje, co się da. Cóż, bez bezlitosnej likwidacji szkodników, nasze drogie rolnictwo nie byłoby w stanie wyżywić tego mrowia ludzi, który namnożył się po II wojnie światowej, a który jest zbyt leniwy, by wywołać III i się nieco przerzedzić dla higieny środowiska. Zatem bajęda o tym, jakoby żadne zwierzę nie ucierpiało dla powstania gołąbków wege, jest tylko mrzonką osób, które nie potrafią pogodzić się z naturą.

Jednak komentarze potencjalnych klientów firmy przyjaznej bielinkom sprawiły, że mimo mocno naciąganej kampanii zrobiło mi się ich żal...
-  Kilkadziesiąt pytań o skład, który był podany w jednym z pierwszych komentarzy. 
- Dociekanie, czy dla wegetarian, czy wegan, bezglutenowców, czy cykloferników. 
- Komentarze, że: "...a ja robię takie/siakie/owakie/lepsze". 
- Kolejnych kilkadziesiąt pytań o sklepy, w których będą dostępne - patrz pkt 1. 
- I moje ulubione utyskiwanie - "bym żech kupił, żeby były z ryżem/bez ryżu/z kaszą/bez kaszy/bez pomidora/więcej pomidora/o innym smaku/w takim samym smaku,tylko innym

Powiem Wam szczerze, że dziś większość ludzi ma tak wybujałe ego, że koniecznie musi wszystkim dookoła narzucać swój światopogląd. Te osoby kilka-, kilkanaście lat temu jadły groch z kapustą, bo produktów wegańskich i wegetariańskich było jak na lekarstwo, zwłaszcza wśród "słoikowców". Dziś, ponieważ ktoś do nich wyciągnął dłoń, to muszą tę dłoń opluć i wyrazić, że do dupy. Bo nie takie, jak oni by chcieli. I nieistotne dla nich, że w ogóle nikt "pod nich" nie robi produktu, ważne, że uszczypną tego, kto robi coś zbliżonego. 
Nie mówię o konstruktywnej krytyce. Sama czasem zadręczam producentów opiniami na temat ich produktów, ale zwykle wynika to z ich użytkowości, nie zaś mojego gustu czy przekonań. Kiedy widzę produkt, który nie spełnia moich oczekiwań, idę dalej i szukam takiego wymarzonego, tego NAJ! Nie zostawiam zaś debilnych informacji, dlaczego produkt mi się nie podoba, bo nikt mnie o to nie pyta i nikogo to w sumie nie interesuje. Jedyne, co osiąga się takim zachowaniem, to demotywowanie producentów do rozwoju - skoro zrobili siódmą wersję jednego produktu, a dalej ktoś uważa, że lepiej by było... i że on ten produkt olewa, to zwyczajnie się człowiekowi odechciewa. Rozmawiam z wieloma producentami, również odzieży. Komentarze dotyczące koloru nitki, wzoru przeszycia, kształtu aplikacji, czy motywu graficznego są nagminne, a najczęściej poparte kłamliwym "kupiłbym, gdyby było jak chcę". Nie, nie kupiłby. Marudzi, bo może. I należy takiego czczego marudzenia nie słuchać. 

Co do rozkapryszonych wege- i gluteno- : wydaje mi się, że korporacje, które lansowały od jakiegoś czasu trendy żywieniowe, nie był gotowe na Polaków. Bo jak Polak zobaczy wegetariańskie, to będzie dociekał i narzekał: czemu nie wegańskie, czy można dzieciom, a staruszkom, a psu/kotu, a takiej rasy, a jak jem mięso, to też mogę to zjeść? I w końcu, gdy otrzyma twierdzącą odpowiedź na każde pytanie, to machnie ręką: eeee, babcia moja robi lepsze i za darmo! Tu nie wolno podawać zbyt wielu informacji, bo ciekawscy, znudzeni serialami internauci będą w tych informacjach grzebać do dna. A kolejnego dnia o poranku w osiedlowym kupią ByleCo w słoiku, z masą E-, cukru, -anów sodu, z wypełniaczami i tłuszczem palmowym, bo... etykiet nie czytają. Co jasno widzę każdego ranka w kolejce. Z jednej strony batalie na rzecz "uzdrowienia" półek w spożywczakach, a z drugiej niestety zamiłowanie do kolorowego, świecącego, pełnego polepszaczy ścierwa... A w tym wszystkim marudni klienci, którzy w południe rozwodzą się nad kaszą jaglaną gorszego sortu niż gryczana, a wieczorem wpierdzielają kebsa, po siedmiu modżajtach. Oj, ciężki chleb...

Konkluzja? Róbmy swoje. Czerpmy z rad i sugestii tych osób, które na czymś się znają, mają doświadczenie, wykształcenie, coś osiągnęły. A uszczypliwe, złośliwe komentarze "nosaczy" olewajmy totalnie, bo ten trend dotyczy niestety każdej dziedziny, nie jedynie handlu i gastronomii. Od jakiegoś czasu moje motto przewodnie to: "żyję pięknie" - i tego samego Wam życzę, i to samo Wam radzę :) A jadowitym zawistnikom niechaj się zdrowo odbeknie, hej!

Komentarze